Wolna Energia – Silnik Na Powietrze

Boeing 747

Jako wytrawny badacz teorii spiskowych po kilkunastu latach dociekań stwierdziłem, że ich po prostu nie ma. Wszystkie, które przykuły moją uwagę po dokładnej analizie okazały się prymitywnymi spiskami i to wcale nie teoretycznej natury. Banalne stało się już obnażanie ich jako prawdziwych knowań.

To co zastanawia to fakt, że wciąż powstają nowe teorie. Jak tylko człowiek obnaży jedną, powstają kolejne. Te nie ma końca.

Nie ma jeszcze jedynie teorii spiskowej, która głosi, że teorie spiskowe to teoria spiskowa – dlatego należy traktować to jako dowód na istnienie spisków a nie teorii spiskowych.

Skąd ten wysyp teorii spiskowych?

Po prostu żyjemy w ciekawych czasach. W czasach, w których decydują się losy świata. O władzę nad nim walczy od zawsze dobro ze złem i obecnie wojna ta wchodzi w fazę decydującą. Zło używa metod jak najbardziej efektywnych. Takich jak dezinformacja na przykład, która bardzo skutecznie odwraca uwagę od spraw istotnych. Tymczasem nie ma w historii ludzkości ani jednej kroniki teorii spiskowych. Nie ma, gdyż określenie te narodziło się niedawno, aby oszuści mogli zakneblować usta swoich ofiar. Ohyda… Cała natomiast historia ludzkości to w zasadzie kronika spisków, które udały się albo nie.

Na całym świecie trwa więc zawzięta wojna dobra ze złem, która w zasadzie sprowadza się do tego, że jest to wojna o prawdę. Prawda rodzi uczciwość, ład, sprawiedliwość oraz porządek. Złu bardzo zależy więc aby tę prawdę zniszczyć i robi to w każdym aspekcie ludzkiego życia. Kłamstwami niszczone są relacje międzyludzkie, rodziny, tradycja, systemy polityczne, edukacja, prawo, sztuka, autorytety, kraje, cywilizacje, wartości. Wszystko jest zakłamywane i plugawione, włącznie z prawem naturalnym – które w swoim sercu nosi nawet małe dziecko. Zboczenia i przestępstwa lansowane są jako normalność, a wszelka normalność jest piętnowana. Trwa zawzięta wojna o prawdę, a prawda jest niestety w każdej wojnie pierwszą ofiarą. Pewne jest więc, że teorii spiskowych jeszcze długo nie zabraknie.

Z natłoku teorii spiskowych jakie zalewają świat, staram się od kilkunastu lat wybierać i poddawać rzeczowej analizie tylko te najbardziej interesujące – których racjonalne wyjaśnienie nie tylko odkłamie kolejną porcję bredni, ale może przynieść korzyść dla innych – dla ludzi nie mających czasu na zgłębianie tego lub innego zjawiska, o którym się mówi, że jest teoretyczne albo fałszywe.

To tyle moich wywodów a teraz konkrety, bowiem teoria spiskowa jaką dziś biorę na warsztat jest dosłownie… odlotowa.

Pod koniec 2018 roku światło dzienne ujrzała najnowsza teoria spiskowa – czyli dymanie ludzkości na paliwie, co oczywiście miałoby miejsce w sytuacji kiedy szumowiny które to robią, tak naprawdę nie używają paliwa, lecz korzystają z darmowej energii.

Mocna rzecz, nieprawdaż?

Prawdaż, prawdaż. Ta teoria spiskowa jest świeżutka jak skarpetki świętego Mikołaja, który parę dni temu zaliczył nieobecność na pasterce, bo targając na dachu worek z prezentami zatruł się smogiem z komina. Mikołaj jest analfabetą i po prostu nie wie, że w Oświęcimiu pali się śmieci:

https://gazetakrakowska.pl/mezczyzna-palil-smieci-w-centrum-osiedla-zasole-w-oswiecimiu-dostal-mandat-od-strazy-miejskiej/ar/13644581

https://faktyoswiecim.pl/fakty/wciaz-pala-smieci-w-piecach/

Kiedy święty ochłonął i się uporał w kwestii prezentów, nie dał rady w kwestii procentów, bo w ramach nieszczęść chodzących parami pojechał potem przez Białystok…

Tak czy siak biedny Mikołaj jeszcze do chałupy nie powrócił sprać niewyobrażalnego smrodu ze swoich skarpet i odtruć organizmu, bo chociaż odleciał do Laponii zgodnie z rozkładem, to miał pod Pasewalkiem jeszcze maleńki wypadek.

mikołaj

Zepsuł mu się renifer i dwa kierunkowskazy. Podczas dachowania śmierć na miejscu poniosło również kilka elfów. Cholera wie po co święty leciał przez Niemcy, skoro tam od stu lat rodzą się wyłącznie niegrzeczne dzieci. Może zjechał z Polski na bok tylko się wyrzygać… nie wiadomo, bo kac nadal go trzyma i nie pozwala przesłuchać…

I taka właśnie jak skarpetki świętego Mikołaja jest najnowsza teoria spiskowa. Świeżutka, pachnąca nowością i ekscytująca pod każdym względem. Teoria ta zakłada przewał wszechczasów, czyli że najbardziej paliwożerne silniki na Ziemi pracują bez paliwa, podczas kiedy nieświadoma tego ludzkość buli ciężką kasę za nieistniejące paliwo wliczone w bilety.

Nie mam tu na myśli nieważnych popierdółek takich jak Formuła 1, bo to podzjawisko – jeśli także jest przekrętem – może naciągać jedynie frajerów dobrowolnie sponsorujących ten żałosny pseudosporcik. Mówimy tutaj o ludzkości w szerokim tego rozumieniu – ludzkości od dekad płacącej bajońskie sumy za bilety lotnicze. Transkontynentalne.

Oficjalnie bowiem samoloty – te cywilne, pasażerskie – kokodżambo czy tam dżambodżety – latają na paliwo. Te paliwo jest to podobno jakiś egzotyczny rodzaj benzyny, której samoloty zabierają w trasę od cholery. Koniec końców przekłada się to więc na koszt biletu – czyli że ostateczna cena jaką płaci pasażer zawiera w połowie koszt tej benzyny według różnej maści lotniskowych ekspertów.

Czy to jest prawda?

Rzućmy więc na podejrzaną kwestię nieco bardziej trzeźwym niż Mikołajowe okiem, i zobaczmy jak wygląda jeden z najbardziej popularnych samolotów. Boeing 747. To ten na ilustracji tytułowej. Wielki, no nie? Na pozór owszem, ale tylko do czasu aż coś sporego stanie tuż przy nim aby było go z czym porównać. Ale to potem…

Póki co, dane tego właśnie samolotu prezentują się następująco: masa startowa 440 ton, z czego 240 ton to paliwo. To jest dużo paliwa, prawda?

To nieprawda – tego paliwa jest… baaaaardzo dużo. Jest go naprawdę od cholery. Jest go tyle, że pasażerowie muszą kombinować jak łysy u fryzjera, żeby nie przekroczyć limitu na bagaż o jakieś miligramy. Niezwykle ostre są te ograniczenia i każdy kto bulił ekstra za nadbagaż wie o tym doskonale. I gdzie ono jest upchane – te paliwo rzecz jasna, bo pasażerów wpycha się do kadłuba aby mogli popatrzeć w okno?

Prastare legendy personelu lotniska przekazywane z pradziada na dziada a potem na wnuki, zawsze twierdziły, twierdzą i twierdzić będą, że paliwo jest pompowane w zbiorniki umieszczone w skrzydłach samolotów. Tak już od dekad informuje pasażerów ten dziadowski system. W skrzydłach jednak nie ma takich jak w kadłubie okien a zatem niczego tam nie widać. Nie ma szans aby to zweryfikować tak więc dziadowski kit przechodził sobie z pokolenia na pokolenie aż doszło do 240 ton jeśli chodzi o Boeinga.

240 ton paliwa – to gigantyczna ilość. Ile to jest tak obrazowo?

Hmm… jedna pospolita beczka po paliwie, którą się odpala w kosmos przy pomocy karbidu, to jest 200 litrów. Jedna tona to pięć beczek. 240 ton to ponad 1200 beczek. Tysiąc dwieście beczek to jest… pociąg z beczkami. Aż ciężko to sobie wyobrazić.

Aby zatem jeszcze co nieco uprościć nasze ilościowe zagadnienie, spróbujmy tę ilość paliwa ogarnąć z… innej beczki.

240 ton paliwa to około dziesięciu cystern takich ta:

cysterna 26tysiecy litrow

(źródło: pierwsza lepsza cysterna do paliwa z internetowych motoogłoszeń)

Ma ona pojemność 26 ton a zatem prawie dziesięć pełnych takich zabiera rzekomo Boeing 747 w wersji o przedłużonym zasięgu – transatlantyckim – w którym ceny biletów są oszałamiające, bo połowa ceny tego biletu to przecież… koszty paliwa. No tak, czy nie tak?

Podobnych cystern krąży mnóstwo po wszystkich lotniskach świata.

cysterna3 cysterna4

Mamy zatem pole do manewru dla różnej maści oszustów? No ba, i jest to pole nie mające końca – długie i szerokie jak Atlantyk.

A przecież NIGDY nie widać czy one „przypadkiem” nie wożą… powietrza! NIGDY.

Bądźmy zatem sceptyczni i rzućmy okiem na to co widać:

fuel+truck

cysterna2

Parafrazując stare lotnicze powiedzonko: „czy leci z nami pilot?”, zapytam podstępnie: czy jest przed monitorem ktoś z oczami? Ktoś, kto uwierzy, że dziesięć takich cystern tankuje jeden samolot? W skrzydła? Hmm?

Tankowanie kokodżambodżetów to naprawdę szerszy temat więc rozwinę tę ciekawą kwestię jak nie przymierzając Tupolew skrzydła.

Jeśli ktokolwiek łudzi się jeszcze, że taka ilość paliwa zmieści się w cienkich jak deska surfingowa skrzydłach, to natychmiast logicznie wypływają kolejne zagadkowe sprawy. Zakładając bowiem nawet bardzo optymistycznie – jak Mikołaj przed lotem przez Pasewalki – że skrzydła odrzutowców to są po prostu zbiorniki na paliwo, nie można zapytać o rzeczy w tej sytuacji oczywiste: Gdzie w takim razie mieszczą się hydrauliczne mechanizmy, okablowanie oraz elektronika która porusza tymi… skrzydłami? No po prostu gdzie jest i ile miejsca zajmuje ustrojstwo sterujące ruchami tych gigantycznych klap, łopatek, lotek, etc, które się nieustannie wsuwają i wysuwają ze wszystkich skrzydeł? Kolejne pytanie dla naukowców i inżynierów lotnictwa: gdzie są kuźwa jeszcze większe przestrzenie, mechanizmy, hydrauliki, siłowniki, zbiorniczki na płyny wyrównawcze oraz okablowanie sterujące podwoziem, które się do skrzydełek tak zgrabnie chowa jak oblatywacz do szytej na miarę trumienki?

No cudów ni ma – żaden szanujący się dżambodżet nie wozi przecież kół w bagażniku. Nie wozi też u pilota na kolanach stalowej wajchy do ustawiania skrzydeł jak to mają w nawyku tramwajowcy. To wszystko co się w tych skrzydłach porusza, poupychane jest w tych cienkich… skrzydłach. To jest bezsporne, bo każdy kto obserwował start lub lądowanie widział to na własne oczy.

I choćby nie wiem ile na odwagę wychlać to raczej nie znajdzie się w tej sytuacji śmiałka, który odważyłby się wciskać ludziom kit, że całe te paliwo z dziesięciu cystern upakowane jest w… skrzydłach.

Jest to z braku miejsca po prostu NIEMOŻLIWE.

Mamy więc już pierwszą poważną zagadkę ale dalej robi się jeszcze bardziej interesująco, bowiem jest jeszcze mnóstwo innych dowodów na to, że coś tu grubo nie gra. Otóż latał samolotami już każdy Ziemianin. Oczywiście statystycznie. Większość Ziemian leciała skądś dokądś już nawet kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt razy. Miliardy lotów się odbyły na tej planecie – oglądanych przez miliardy pasażerów na ich własne oczy.

I czy w związku z tym, chociaż jeden, jedyny raz w caluteńkich dziejach lotnictwa pasażerskiego trafił się ktoś dociekliwy, kto ZAREJESTROWAŁ dziesięć lotniskowych cystern stojących cierpliwie w sznureczku do jednego samolotu? Albo dziesięć tankujących jednocześnie?

Hę?

No właśnie. Nigdy nikomu nie udało się jeszcze zaobserwować tego co przecież POWINNO towarzyszyć przygotowaniom do KAZDEGO lotu. Każdy samolot ma tylko jeden wlew paliwa, bo gdyby miał ich dziesięć to nie wyglądałby jak dżambodżet ale dżambomaciora przystosowana do jednoczesnego tankowania dziesięciu prosiąt.

Jest to cholernie zastanawiające. Dlaczego zatem nigdy nie było jeszcze takiego pasażera?

Myślę że dlatego, ponieważ gdyby miał obserwować tankowanie 240 ton paliwa do samolotu to by umarł na lotnisku ze starości. Ludzie kochani – tankowanie trwa od cholery czasu. To naprawdę długotrwały proces. Ile on zajmuje? Żeby nie zatruwać umysłów oficjalnymi (niesprawdzalnymi) danymi proszę sobie samodzielnie przypomnieć zjawisko pożaru. Każdy bowiem statystyczny człowiek widział co najmniej raz jak coś się ładnie pali. Przyjeżdża wówczas na miejsce taka czerwona cysterna, wyskakują z niej czerwone odblaskowe ludziki, rozwijają sprawiedliwy kawał węża i…?

I pompują sobie ile wlezie to co przywiozła ich cysterna. W porównaniu do lotniskowych strażackie cysterny są malutkie, jeśli chodzi o pojemność. Nie dość że całe ciężarówki są krótsze to jeszcze w nich jest zamontowana przecież nie tylko beczka z wodą ale także kupa sprzętu innego rodzaju: łopaty, topory, worki z piaskiem i worki na ludzi. Jest tam również mnóstwo drabin żeby było w dziwne miejsca można zrobić dojście, kupa kołowrotków na te wszystkie węże, sterta pomp i agregatów oraz mnóstwo miejsca siedzącego dla załogi – właściwie to cała kabina, komfortowa niczym loża z multikina, bo ma poręczne uchwyty na colę, piwo i popcorn. A mimo to gaszenie pożaru (w sensie pompowania wody) trwa, trwa, trwa i trwa. Bardzo długo te strażackie sikawki pracują dysponując nie tylko maleńkim zbiornikiem ale też… monstrualnie wysokim ciśnieniem. Ciśnienie bowiem jakie wytwarza strażacka pompa jest gigantyczne. Innymi słowy ta woda w strażackim wężu tak błyskawicznie się przetacza z cysterny na zewnątrz, że jest w stanie wybić dziurę w ceglanym murze, wypruć okna z futrynami lub zrobić eksmisję z siódmego piętra całej rodzinie podpalaczy razem z ich fortepianem. Ba, ten potwornie silny strumień wody z łatwością obala tłumy ludzi, jeśli tylko do strażackiej pompy dorwie się jakiś niedorozwinięty milicjant.

Efekt jest taki, że po interwencji straży pożarnej większość budynków nadaje się do rozbiórki. Taka bowiem jest siła niszcząca strażackiej pompy, która masakruje nie tylko ogień ale wszelkiego rodzaju słupy nośne, ściany czy inne krokwie. Kto widział ten wie, że jeśli rzuci na nie okiem odblaskowy krasnoludek w szale bitewnym, to nawet ciężkie jak beton dachówki fruwają jak pierze z poduszki.

I podsumowując temat pompowania cieczy z beczki na zewnątrz nie można nie zauważyć tego że przecież cysterny paliwowe NIE MOGĄ używać takiego samego wysokiego ciśnienia jak strażacy bo skrzydełka by się oderwały tym samolotom jak od kurczaków. Paliwo lotnicze nie może być pompowane za mocno żeby nie uszkodzić zbiorników, które jak wszystko w samolocie jest tak cienkie i liche jak szanse Mikołaja na planowy przelot Laponia – Białystok.

I dlatego też przepompowanie do Boeinga 747, 240 ton paliwa jest oczywistym nonsensem, bowiem gdyby rzeczywiście tak było – proces ten trwałby w nieskończoność – godzinami – o wiele, wiele dłużej niż opróżnienie 10 znacznie mniejszych beczkowozów strażackich.

Gdyby rzeczywiście takie ilości paliwa były tankowane do kokodżambodżetów, lotniska musiałyby być budowane na pełnym morzu bezpośrednio przy tankowcach, bo żadne cysterny nie nadążyłyby tego na normalne lotniska dowozić. Z tych naprawdę dużych lotnisk co kilka minut przecież startuje dżambo do Ameryki. Heathrow lub Shiphool wypuszczają w zasadzie sznur takich samolotów – co 8 kilometrów leci następny, i następny, i następny… Są tak blisko siebie w korytarzu powietrznym, że jak ten z tyłu włączy światła drogowe to oślepi jadącego przed nim.

ręka

Gdyby koleś z tej fotografii tankował tak 10 cystern, podejrzewam że po tygodniu poszedłby na rentę z powodu zwiotczałego barku.

Kolejna zagwozdka dla inżynierów lotnictwa i internetowych ekspertów – jakim cudem ten duży samolocik PO ZATANKOWANIU tak ogromnej ilości paliwa i tych wszystkich pasażerów – do masy łącznej 440 ton – jest w stanie pokonać fizyczne ograniczenia tak zwanego nacisku na oś i nie tylko ustać na tych paru lichych kółkach ale rozpędzić się na nich do kilkuset km/godzinę i wystartować w powietrze? No bo skoro tylko do masy 26 ton cysterna do paliwa potrzebuje aż kilkanaście solidnych kół żeby nie trzeć dupą po betonie, to jak daje radę ustać na kółkach samolot, który waży dwadzieścia razy więcej od pełnej cysterny?

No jakim cudem te podwozie się nie łamie i nie pękają z trzaskiem kółka? Z czego są zrobione opony zdolne wytrzymać ten potworny nacisk, któremu nie dałyby rady nawet koła od lokomotywy?

Kit, że paliwo w gigantycznych ilościach znajduje się w skrzydłach nie tylko obala brak kogokolwiek kto widziałby coś takiego ale również oczywisty brak… spalonych skrzydeł!

Ich po prostu nie ma.

Jest bowiem w Internecie mnóstwo zdjęć samolotów które nie dały rady. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy filmów i fotografii z lotniczych katastrof. I ANI JEDNEGO na którym byłyby spalone od niesamowitego żaru… skrzydła. No nie ma czegoś takiego. Nigdzie.

Płonie wszystko podczas lotniczej katastrofy, fotele, pasażerowie, piloci, bagaże i te ładne inteligentne kelnerki, które prostaczkom fachowo pokazują jak się obsługuje pas bezpieczeństwa i kamizelkę na rzepy. Pasażerowie udebilniani są od pierwszej sekundy pobytu w pobliżu lotniska, a najbardziej oczywiste kwestie pozostają niewyjaśnione przez dekady.

Gdzie są spalone zbiorniki paliwa? No gdzie są te pokręcone od wysokiej temperatury lub eksplozji… skrzydła?

Nie ma.

Są spalone fotele, zwłoki, bagaże, ba całe „niepalne” kabiny pasażerskie wypalone od środka jak spróchniały pień drzewa, ale „łatwopalne” skrzydła lub silniki wypełnione paliwem są tylko… potłuczone! Ewentualnie podarte lub pogięte. Katastrof lotniczych jak mrówków ale nie wyłączając naszego Tupolewa, wszystkie są identyczne – skrzydła nigdy nie płoną a powinny płonąć najbardziej. Zwłaszcza jak te nasze wypełnione paliwem, które kosiło pod Smoleńskiem brzozy. Ono powinno wręcz eksplodować od nadmiaru energii a tymczasem…

SPALONY

burned2

Prawda jest taka, że gdyby naprawdę w skrzydłach odrzutowców – hmm… tuż, tuż, przy gorącym jak nie wiem co pracującym silniku (!) – były zbiorniki wypełnione paliwem, to każdy samolocik, który uległ katastrofie wyglądałby jak słynny sterowiec Hinenburg, który WŁAŚNIE był takim wypełnionym paliwem…. ZBIORNIKIEM.

00v/45/G2292/089

On nie śmigał z prędkościami odrzutowców, nie kosił brzóz i nie walił zbiornikiem paliwa w coś równie twardego jak Matka Gleba. O nie. On majestatycznie spłonął sobie niczym nadmuchany worek świętego Mikołaja, ale i tak temperatura jaką osiągnął potopiła całą metalową konstrukcję jak z plasteliny.

hindenburg2

Czy zatem dzisiejsze odrzutowce mające i więcej i bardziej kaloryczne paliwo – takie które stopiło hmm.. stalowe konstrukcje obydwu wież WTC – nie powinno stopić dużo bardziej lichego materiału z którego są wyprodukowane skrzydła?

Powinno – to jest oczywiste według ekspertów naukowo badających skoszone przez samoloty wieżowce i brzozy – ale niestety takich stopionych skrzydeł nadal nigdzie w przyrodzie nie ma.

To jak z masońską teorią ewolucji Darwina – wszystko ładnie, pięknie – tylko „brakującego ogniwa”… no ni ma.

Nawet pod Smoleńskiem, gdzie już wszystko włącznie z trotylem udało się w szczątkach odnaleźć, nie zaobserwowano nawet mikroskopijnego śladu spalonego skrzydła, co nieco dziwi i zastanawia bowiem tam nawet mokra ziemia dymiła po katastrofie.

Zastanówmy się zatem przez chwilę ile tak naprawdę jest tych firm produkujących pasażerskie samoloty. Jest stary dobry Boeing, jest Airbus, są jacyś Rosjanie i…?

I poza tym plankton. Jakieś tanie linie i podobne duperele nie liczące się na długodystansowym rynku, gdzie do przytulenia są miliardy.

Faktem już powszechnie znanym jest ten, że wszystkie agencje kosmiczne robią ludzkość w jajco dymając ją na tak zwane programy kosmiczne kosztujące miliardy. Wszystkie kosmiczne agencje świata mają jęzor węża w swoim logo i wszystkie w studiach filmowych i samolotach zero-G nagrywają swoje kosmonautyczne programy. Astronauci latają w stanie „nieważkości” porażająco nieporadnie paląc głupa na cyrkowych linkach, ekipa ich nagrywa na zielonym tle lub na chama w basenach, symulując żałośnie jakieś rzekome „spacery” kosmiczne, i ta chora zabawa trwa już dobrych kilkadziesiąt lat, tylko i wyłącznie dzięki tej reżyserowanej bez polotu mega szopce.

Czy można zatem oszukiwać miliony ludzi małą filmową agencją, udającą wielką agencję kosmiczną?

No ba, przecież „nasa” to po hebrajsku „oszukać”. Przecież wszystkie inne agencje „kosmiczne” mają łudząco do siebie podobne logo…

Czy zatem jest prawdopodobne, że wśród jeszcze mniejszej ilości firm produkujących pasażerskie samoloty nie mogłoby dojść do podobnej zmowy? No właśnie. Okazja czyni złodzieja więc wszystkie lotnicze koncerny już od dawna są w zmowie i koszą bezlitośnie wszelką konkurencję. Zamordowali przecież prawdziwe i bezkonkurencyjne samoloty pasażerskie – francuskie szczupłe Concordy – które kilkadziesiąt lat temu rzeczywiście były dla pasażerów komfortowe bo nie pakowały ich jak śledzie do beczki, brały na drogę prawdziwe paliwo, a latały dwa razy szybciej i dwa razy wyżej niż współczesne „cuda” zachodniej techniki: Airbusy i Boeingi – otyłe do niemożliwości wagony do przewozu trzody. Ba, w dzisiejszych czasach świnie wiezione do rzeźni mają na pokładzie TIR-a więcej miejsca i swobody niż trzoda ludzka w Boeingach. A jak jeszcze nie daj co, kupi to Lufthansa, to tak wyposaży w dodatkowe fotele, że człowiek jadący do Ameryki na stojąco, od razu czuje się swojsko jak w pociągu do Auschwitz. Niemiec to najbardziej doświadczony na planecie przewoźnik… od zawsze bił rekordy pakowności.

Zmowa tych dwóch rzekomych konkurentów jest ewidentniejsza niż zmowa producentów żarówek, które za namową Philipsa od bardzo dawna celowo są produkowane tak aby się… zepsuć po ustalonym czasie. Technika już dawno pozwala produkować żarówki które się nie przepalają nigdy. Celowo zatem są one napychane pakietem defektów jeszcze na etapie produkcyjnym. Spisek żarówkowy to jednak stara heca – bez trudu każdy ją samodzielnie odnajdzie w sieci – a więc powróćmy do naszych samolocików, które dużo ważą, bo zabierają dużo paliwa i dlatego bardzo dużo trzeba płacić potem za bilety…

A teraz zaprezentuję wnętrze naszego Boeinga 747 w wersji Supertanker – czyli do gaszenia pożarów. Sikawki jak wiadomo są bez sensu w przypadku przetaczania takich ilości płynów i każdy jeden pożar dopaliłby się spokojnie do końca gdyby te samoloty były tankowane lub opróżniane przy pomocy jakichś pomp i węży. Oto Supertanker w akcji, a poniżej jego wnętrze:

supertanker

supertanker schemat

Wody do gaszenia pożarów taki Supertanker zabiera TYLKO 74 tony. Tylko tyle się jej wewnątrz mieści. A pakuje ją przecież w kadłub, który co bardzo ważne jest od skrzydeł znacznie większy. Jest to tyle co mieszczą tylko trzy nasze słynne cysterny. Tylko trzy.

A ile to konkretnie zajmuje miejsca wewnątrz widać na powyższej fotografii. Proszę się uważnie przyjrzeć. Tylko trzy cysterny i już nie ma miejsca ani na bagaż ani na te laski z kamizelką na rzepy. A to co zajmuje cały otyły kadłub to są przecież tylko 3 cysterny, powtarzam. Gdzie zatem jest 10 cystern paliwa? No gdzie?

To chyba nawet u największych optymistów zniszczy złudne nadzieje, że paliwo to znajduje się w skrzydłach samolotu.

Gdzie ono zatem naprawdę jest?

Myślę że w… skrzydłach. Naprawdę tak mi się wydaje, ponieważ grzebiąc w sieci udało mi się kilka razy trafić na fotkę gdzie lotniskowa cysterna była na płycie lotniska jakimś szlauchem podpięta do skrzydła. Tych zdjęć jest nawet sporo tak więc to raczej w skrzydłach te paliwo się znajduje ale uwaga, uwaga… w znikomych ilościach.

ręka

Tam według mnie jest co najwyżej parę ton tego paliwa. Inaczej jak już wiemy ręka by naszemu kolesiowi uwiędła. Na pewno nie więcej niż w jednej cysternie, bowiem nigdy nie widziano nawet dwóch cystern tankujących samolot kolejno więc jest to logiczne. Te paliwo raczej na pewno używane jest do drugorzędnych celów: 1 – do rozruchu silników i nadaniu prędkości podróżnej samolotu, 2 – do stwarzania gry pozorów, że samolocik na poważnie, czyli grubo tankuje, 3 – do celów awaryjnych gdyby wymagane były manewry dające ekstra kopa, 4 – do obsługiwania zupełnie czego innego, czyli elektroniki, klimatyzacji, siłowników i całej reszty inwentarza nie związanego z pracą silników napędowych. Silniki dają tylko i wyłącznie siłę unoszącą samolot – ich energia nie jest marnowana na spuszczanie kibli, oświetlenie samolotu lub projektor pokazujący na pokładzie film gawiedzi. Tym zajmują się agregaty niezależne od silników – i to one właśnie po cichutku zużywają przez kilkanaście godzin te znikome parę ton „lotniczego” paliwa.

Cudów jednakże jak wiemy na tej planecie nie ma. Na tej planecie roi się natomiast od oszustów i złodziei. I tym właśnie są nieprzeliczone hordy lotniskowej i lotniczej mafii. Większa jej część, podejrzewam nawet nie ma bladego pojęcia o tym, że bierze udział w szwindlu wszechczasów. To są te wszystkie niezliczone tępe panienki z okienka niezdrowo konkurujące w znajomości z dupy wziętych przepisów. Jedna pragnie zostać miss poczekalni a druga sklepów wolnocłowych. Każda potrafi czytać bilety a co druga kod kreskowy. Każda szybciej od rewolwerowca umie otworzyć drzwi awaryjną wajchą i napompować nadmuchiwane schody, bo jest wtajemniczona po półrocznym kursie w wyższej szkole lotnictwa naziemnego, tak więc nie dziwi że ego tych idiotek mających dyplom na kompresor, rośnie dużo wyżej niż madam Skłodowskiej lub madam Kopernik. I ten właśnie tępy personel jest tak mocno już otumaniony przez udebilniające go regulaminy, że nawet nie podejrzewa, że jest jeszcze bardziej niż pasażerowie robiony w balona, bowiem używany jest w charakterze pożytecznych idiotek. One wszystkie gorliwie wykonując swoje pseudoobowiązki cieszą się, że od czasu do czasu kapnie im za nadgorliwość jakiś darmowy bilecik do Mogadiszu albo Rzeszowa. Nieważne.

Ważne, że mimo tępoty lotniskowego personelu muszą tam przecież być ludzie doskonale w szwindelek wtajemniczeni – ci ogarnięci. Kierowcy cystern, piloci, mechanicy, etc. Oni na bank wiedzą jaka w temacie paliw panuje lipa. Dlaczego więc milczą? Dlaczego nie przerywają milczenia?

Ponieważ tam nie ma głupich bab. To po pierwsze. Po drugie, dla kasy. To przecież oczywiste, i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jest to zmowa wtajemniczonych facetów. Jako dowód działania dużych grup takich ludzi w idealnej zmowie podam prosty przykład prosto z normalnego życia, jakie osobiście przeżyłem. Otóż dawno, dawno temu zrobili mnie żołnierzem. Jak tylko przebrali mnie w mundur wysłali do jednostki która miała spore ruskie samochody. Takie naprawdę duże – większe niż współczesne TIR-y. W żołnierskim slangu nazywały się łajby, bo w terenie kołysały się jak trałowiec na morzu. Ich ośmiu monstrualnym kołom niestraszne były zaorane pola, okopy lub jakieś zbłąkane osobowe samochody. Łajby toczyły się majestatycznie na każdej możliwej powierzchni a każdą na dachu przyozdabiała piękna rakieta średniego zasięgu, która ładunkiem jądrowym lub głowicą kasetową mogła zezłomować dowolnie wielką jednostkę wojskową zwierząt z NATO. Ruski sprzęt przeznaczony do masowej eksterminacji wrogów Rosji. Odporny na wszystko w tym także na całe serie po oponach z ckm lub kałasznikowa. Był tam bowiem taki sprytny mechanizm – dziś standardowo montowany w dalekobieżnych południowoamerykańskich autobusach tłukących się przez Andy – który na bieżąco w czasie jazdy pompował przebite opony po to tylko aby nie przerywać przemiłej przejażdżki. Te bydle do przewożenia rakiet było tak cudownie amortyzowane, że nawet w najtrudniejszym terenie jazda nie była nawet najmniejszym wstrząsem zakłócana. Co dwa lata w łajbach zmieniali się kierowcy i tak właśnie ku chwale ojczyzny jako siła obronna one nam przez bardzo długi czas wiernie służyły. Służba nie drużba ale zagadką o wiele ciekawszą od każdej spiskowej teorii było, skąd u licha prości szeregowi kierowcy łajb z poboru, w szybkim tempie stawali się milionerami? No jakim to cudem, skoro inni żołnierze ledwie dawali radę na fajki bez filtra i żyli jedynie na paczkach z domu. A w tym samym czasie kierowcy łajb opływali we wszystko co tylko możliwe w nieprawdopodobnych wręcz ilościach. Najdroższe alkohole, papierosy, kobiety. Bardzo długa ta zagadka nie dawała mi spokoju, bo wyposzczonego żołnierza nic tak mocno nie pobudza do myślenia jak coraz ładniejsze kurwy sprowadzane nocami do koszar. Jak każdą zagadkę i tę również udało mi się z czasem rozłożyć na czynniki pierwsze i rozwiązać. I żeby nie przynudzać smutą koszarowego życia oto końcowe wnioski które zapodam na skróty.

Otóż okazało się, że te piękne łajby jeżdżą na najlepszym możliwym paliwie – najbardziej wypchanej oktanami benzynie. Żadna ropa, smoła lub jakieś tanie oleje. Ponadto, jeszcze w zamierzchłych epokach jakiś tajemniczy prakierowca tej prehistorycznej pierwszej łajby po raz pierwszy w historii wojskowości zaryzykował użycie rozumu aby przetrwać i przystosować się do trudnych warunków. I ten pozornie nieważny epizod wykształcił całkiem nowy gatunek – żołnierza rozumnego. Prakierowca deklarując po ćwiczeniach ilość spalonego paliwa postanowił odrobinę ją… zawyżyć. Ot, co. Niby nic szczególnego ale w świetle tego że jedno pokolenie kierowców żyje tylko dwa lata – był to olbrzymi skok żołnierskiej inteligencji, która w kilka zaledwie pokoleń pozwoliła im wejść na wyżyny dobrobytu niedostępne nawet dla dowództwa jednostki! W zaledwie kilka lat (w skali cywilów) z fabrycznych 50 litrów na setkę, zrobiło się 75, potem 100 w miarę jak eksplodowała nowa gałąź ewolucji. I kiedy w końcu ja tam przybyłem zobaczyć jak sprawy stoją z obronnością Polski, zużycie paliwa w każdej łajbie oscylowało już w granicach 200 – 250 litrów najdroższej benzyny na setkę. Ten zupełnie nieznany kronikarzom prakierowca wepchnął ewolucję na zupełnie nowe tory – prowadzące prosto do niewyobrażalnego prosperity i powszechnego szczęścia. Ten samorodny geniusz zrealizował niespełnione marzenia Marksa, świętego Mikołaja, Kopernika, Dżyngis Hana i ojca Klumuszki. Stworzył po prostu raj na ziemi i nieśmiertelny system polityczno gospodarczy, który zapewniał szczęście każdemu i nie dyskryminował żadnej jednostki.

Jak ten anonimowy prakierowca to zrobił?

To porażająco proste i już o tym mówiłem. A on tego co proste, po prostu nie pozwolił przekombinować. To wszystko. Silniki się bowiem w miarę eksploatacji zużywają – to wie każdy kto słyszał o silniku. Tak więc wystarczyło tylko w miarę upływu czasu zwiększać zużycie na papierku i każdy żołnierz rozumny mógł przyśpieszyć jeszcze bardziej rozwój swojej osobistej ewolucji. Uczciwą działkę za nadwyżkę gonioną na czarnym rynku otrzymywali wszyscy zainteresowani. Kwatermistrz, dowódca tych łajb, tragarze kanistrów, czyli biuro obsługi klienta, wartownicy, a nawet zwykli prości żołnierze potrafiący wyszukać na mieście nabywcę. A lwia część zysków z tego emiratu przy łajbach i tak przypadała stojącym na szczycie ewolucyjnej drabiny kierowcom. Życie jak w Kuwejcie, bo raz na miesiąc łajby wyruszały w rejs na poligon, gdzie niewyobrażalne ilości paliwa wędrowały do ludzi czekających w lesie w kolejce. Jedynie raz podczas zimy stulecia kiedy śniegu najebało po pachy nawet zwiadowcom nie udało się znaleźć w szczerym polu inwestora z kapitałem polskim. W tych dramatycznych okolicznościach niestety ale nadwyżka paliwa została wylana w śnieg aby nie powstała jakaś afera. Emirat działał coraz prężniej przez kilkadziesiąt lat co jest samo w sobie niebywałe, gdyż to prawie setka pokoleń żołnierskich, i zapewne działałby w dalszym ciągu dochodząc do zużycia 500 litrów na setkę obecnie, ale niestety Wałęsa obalił system i Rosjanie zabrali łajby i się wynieśli nie chcąc zadzierać z Bolkiem i jego motorówką. Ech…

Morał jest taki, że spisek paliwowy może przybrać nawet epickie rozmiary, ale pod jednym warunkiem – nie ma tam bab i wszystkim zainteresowanym znakomicie się taki układzik klei, bowiem nielichy dobrobyt z niczego wytwarza dla każdej walecznej jednostki. W mojej jednostce jedynie dowódca i kucharze nie byli wtajemniczeni, czyli jak to się dziś mówi nie byli partnerami w petrobiznesie. Mieli za to swoje połówki świni, na których wiodło im się nie gorzej od reszty.

Jakiś anonimowy głupek się w Libii natrudził, nawydobywał i nawiercił, potem rozwoził w upale ciężkie beczki po pustyni na wielbłądach a i tak zarabiał na tym grosze w porównaniu do wierzchołka drabiny ewolucyjnej – słowiańskiego kierowcy. Wałek idealny – przestępstwo doskonałe. Przez kilkadziesiąt lat (w skali czasu upływającego w równoległym świecie cywili) żaden organ nigdy na to nie wpadł, żaden nigdy niczego nie wytropił, nikt niczego nigdy nie podejrzewał, niczego nawet nie zauważył. Prakierowca i wszyscy jego potomkowie to była po prostu linia autentycznych geniuszy.

I bazując właśnie na tym osobistym doświadczeniu myślę, że identyczna sytuacja panuje obecnie w branży paliwowo lotniskowej. Psychologia bowiem ani odrobinkę się nie zmieniła w przeciwieństwie do ustrojów politycznych. Okazja czyni mistrza w każdym systemie i to samo zjawisko co z łajbami bez wątpienia ma również miejsce obecnie z samolotami kursującymi poprzez Atlantyk.

10 cystern lotniczego paliwa upakowanych rzekomo w skrzydła kokodżambodżeta to czysta kpina ze zdrowego rozsądku i tylko zatwardziały idiota może się na coś takiego absurdalnego w dalszym ciągu nabierać.

Na czym więc latają te samoloty odrzutowe, skoro tak naprawdę zabierają w trasę tylko parę procent rzekomego paliwa?

Wszystko na to wskazuje, że kokodżambodżety latają po prostu na powietrze, korzystając z wolnej energii. Te wloty powietrza silników odrzutowych są tak monstrualnie olbrzymie że w zasadzie ten silnik sam w sobie jest gigantycznym… wlotem powietrza. Przecież te silniki są jak domek jednorodzinny. Tam nie ma wałków rozrządu, wężyków, wtrysków, tłoków lub jakichś korbowodów. Silnik lotniczy to w sumie monstrualny wlot powietrza i to tyle co do jego prostej konstrukcji…

Po jaką cholerę aż tak olbrzymie wloty powietrza? Logicznie wydaje się – bo to jest słuszna koncepcja – żeby wpakować do silnika jak najwięcej tego powietrza. Te powietrze jest potem tam w środku tak intensywnie łopatkami turbin masakrowane, że od ciągłej zmiany kierunków jego przepływu musi się po prostu wytwarzać mini trąba powietrzna, która w odróżnieniu do naturalnej przy pomocy dyszy, która kończy silnik odrzutowca, dodatkowo jeszcze sobie przyśpiesza. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że tymi turbinami nadawana jest tak niewyobrażalna prędkość przepływającego powietrza że ono samo w sobie staje się… paliwem w pewnym momencie – czyli małą trąbą powietrzną. Trąbą, która się realizuje, kiedy pęd maszyny i lotnicza benzyna wprawi silnik na docelowe obroty. Paliwo podejrzewam, ten silnik zużywa tylko do startu i być może lądowania aby wytworzyć ciąg wsteczny. Natomiast kiedy samolot już leci sobie spokojnie z dziesięć godzin na wysokości dziesięciu kilometrów w poziomie, jednostajnie i majestatycznie – bez świadków i bez nikogo kto miałby na niego oko – myślę że napędza go wówczas po prostu samo powietrze, które wytwarza trąby powietrzne. Jak to się odbywa konkretnie? Prawdopodobnie turbiny tak zachłannie wchłaniają powietrze do środka silnika, że go zwyczajnie zaczyna brakować i w efekcie tuż przed silnikiem wytwarza się… próżnia. A próżnia jak doskonale wiadomo wszystko zasysa do siebie i to dużo mocniej od fiskusa. I w ten prosty sposób w pewnym momencie podczas lotu następuje zamiana napędu odrzutowego na o wiele silniejszy napęd zasysający. Próżnia sztucznie wytworzona przed silnikami samolotu zasysa całą maszynę nie spalając ani grama paliw kopalnych. I to jest naprawdę aż tak bardzo proste.

Skąd to wiadomo?

Z logiki. Zjawisko to przecież opracował w formie praktycznej jeszcze na długo przed II wojną światową Viktor Schauberger, austriacki naukowiec zajmujący się przepływem przez rury cieczy i gazów. To nie był byle jaki naukowiec ale ten sam, który opracował inną wersję silnika pracującego niczym tornado – wytwarzającego pionową trąbę powietrzną. Chodzi tu o hitlerowskie prototypy latających spodków – mylnie branych po wojnie za ufoludki z innej planety.

ufo

On także pracował nad wunderwaffe Hitlera w okresie wojny. Skoro więc tajemnice rakiet V2 i silników odrzutowych przejęli natychmiast po wojnie alianci uniewinniając w zamian za nie niemieckich zbrodniarzy wojennych, nie ulega wątpliwości że również technologię silników próżniowych wyróżnili swoją ciężką łapą. Dziwne byłoby gdyby tego właśnie nie zrobili mając tak chciwą mentalność, a nie to, że istnieją silniki na powietrze.

Ważne źródło, które gorąco wszystkim polecam, o ważnych nie mniej niż Tesli odkryciach tego naukowca jest u Trebora:

https://treborok.wordpress.com/nauka/viktor-schauberger-idee-odkrycia-wynalazki/

Pytanie do czytelników: co wy byście zrobili mogąc wydoić na niewyobrażalną ilość pieniędzy tę całą wielomiliardową masę nieświadomych niczego pasażerów odrzutowych samolotów?

No co byście po prostu osobiście zrobili mając do dyspozycji tak cudowną technologię?

Bo ja kiedyś już byłem w tego typu sytuacji i jako człowiek nieustannie dążący do doskonałości, bez wahania przyłączyłem się do pracującego perfekcyjnie jak szwajcarski zegarek emiratu, zatrudniając się w jego biurze obsługi klienta 🙂

Zamiast zdychać na kawie zbożowej i sucharach z czystego drewna, miałem do oporu dobrych fajek oraz prawdziwego mięsa, jako że ciężko o nie było w sytuacji kiedy w armii aż roiło się od kucharzy. Na kuchni nie mieli bladego pojęcia o indeksach, stopach procentowych, koniunkturze i zapotrzebowaniu na popyt i po prostu prymitywnie przeżerali z dowódcą te świniaki samodzielnie robiąc jakieś prymitywne machloje chochlą na dnie kotła. Nigdy nie wylosowałem nawet grama mięsa z bębna maszyny losującej a grałem codziennie. Emirat był jedynym wyjściem żeby nie umrzeć z głodu i tylko ten kto tak samo systematycznie grał i ciągle przegrywał ma prawo do jakichś osądów…

Ponadto moje motywy, czyli pisanie o tym są jasne, proste i nad wyraz przejrzyste. Otóż, kiedy emirat przy łajbach działał było to szlachetne i słowiańskie przedsięwzięcie – poprawiające byt Słowian przeznaczonych na mięso armatnie. Obecnie zaś motywy obecnych emiratów na lotniskach nie mają niczego wspólnego ze szlachetnością lub ochroną słowiańskiej braci, jako że są one generalnie antyludzkie. I to jest motyw, który nakazuje ten proceder zniszczyć raz na zawsze.

I to w zasadzie tyle sceptyczno trzeźwych przemyśleń na okoliczność najnowszej teorii spiskowej. Jeśli są wnioski piszcie o nich w komentarzach. Każda merytoryczna myśl liczy się na wagę złota, bo temat jest arcyciekawy. Kto wie czy ujawnienie tego mega oszustwa nie sprawi, że energia dla wszystkich stanie się wreszcie darmowa i ogólnie dostępna.

Proszę sobie tylko wyobrazić jeden malutki, niepozorny silniczek próżniowo odrzutowy, taką miniaturkę tego z kokodżambodżeta, pracujący sobie spokojnie gdzieś za stodołą, który może zaopatrzyć w energię elektryczną całe gospodarstwo. To nie są wcale fantazje. Przecież moc zdolna przesuwać po niebie ponad 400 ton samolotu musi być wręcz oszałamiająca. I tak samo jak silnik średniej wielkości statku jest w stanie zapewnić elektryczność dla średniej wielkości miasteczka, to myślę że miniaturka silnika lotniczego byłaby w stanie bez problemu dać wystarczającą ilość prądu każdemu budynkowi w jakim mieszkają ludzie.

Ja doskonale pamiętam emirat przy łajbach i cały system gospodarczy, który z niego wyewoluował a potem się samonapędzał. A wy zapamiętajcie jak on działa, bo system ten jest jak każda jedna bańka oszukańcza – puchnie samodzielnie do niewyobrażalnych rozmiarów. Doszło już do tego że 240 ton rzekomego paliwa w Boeingu to zamierzchła historia. W obecne Airbusy „pompuje się” grubo ponad… 300 ton paliwa.

Którego jak zawsze w tego typu sytuacjach nikt nigdy nie widział na oczy 🙂

A to już jest 12 cystern… no bo hm… indeks wig, stopy procentowe, inflacja… masakra…

Silniki próżniowe niewątpliwie istnieją, bo Rosja już od dawna posiada torpedy nuklearne, które osiągają niewyobrażalne prędkości właśnie dlatego bo wytwarzają przed sobą zasysającą je próżnię. Ta technologia działa nie tylko w powietrzu ale również pod wodą. I dokładnie tą właśnie technologią zajmował się Viktor Schauberger. Ta technologia już od kilkudziesięciu lat zwyczajnie istnieje i jest jak to się mówi do wzięcia. Poznikają oczywiście lotniskowe emiraty… no ale co tam. Dobro ogółu w tym Słowian jest jak zawsze sprawą najistotniejszą.