Gran Turismo

Busik wesoly

Tym, którzy obecnie idą na Madryt, Milano, Paris lub London.

WSTĘP

Artykuł porusza najpowszechniejszą na dzień dzisiejszy plagę słowiańskiego niewolnictwa. Rzecz się dzieje w Europie – najbardziej podobno rozwiniętej i postępowej części świata. Tu i teraz, w wolnej i demokratycznej Polsce, w XXI wieku, w kraju w którym politykom nie schodzą z gęby prawa człowieka, według moich skromnych szacunków około pół miliona Polaków i innych słowiańskich braci, dzień w dzień, noc w noc… wyniszczanych jest przez niewolniczy system niespotykanego nigdzie indziej wyzysku. Wyzysk ten jest gorszy niż w krajach trzeciego świata w dobie kolonializmu. Nie mówimy tu o popierdółkach lub jednostkowych przypadkach ale zorganizowanej na masową skalę niewolniczej harówce ponad ludzkie siły. 17 – 20 lub więcej godzin na dobę. Dokładna liczba ofiar nawet nie jest znana, bo nikt nie prowadzi statystyk ale są to grube setki tysięcy. Może nawet milion, kto wie? Odbywa się to jawnie, w biały dzień, za wiedzą dosłownie wszystkich, nie wyłączając oczywiście polskiego rządu i wszystkich polskich instytucji. Skala zjawiska jest porażająca. W czasie, kiedy na monumentalną skalę łamane są wszystkie elementarne prawa normalnego, uczciwego człowieka, rząd, ministry i rzeczniki, ignorują od lat temat i całą uwagę poświęcają nieistniejącym problemom garstki zboczeńców z LGBTHIV. To po prostu poraża.

Jeszcze bardziej poraża, że nikt o tym w zasadzie nie pisze nigdzie, jeśli nie liczyć hermetycznych for zamkniętych przed opinią publiczną. Kolejne kuriozum w naszym nieszczęśliwym kraju pełnym osobliwych paradoksów. Tak więc ja napiszę, aby temat zwyczajnie zaistniał. Ofiary procederu nie mają bowiem czasu skarżyć się gdziekolwiek, bo po 18-godzinnej harówce zwyczajnie nie mają sił i czasu. Padają na twarz ze zmęczenia żeby pospać ze 3 godziny na dobę – to wszystko co mają od życia.

Chodzi o tak zwane Busiarstwo czyli transport lekki – do 3,5 tony. Duma polskiej gospodarki transportowej, bowiem Polacy ze swoimi busami przejęli w zasadzie trzy czwarte rynku transportowego Europy. Polska plandekowa potęga. Na dziś jest tego w Europie jak płatków śniegu za kołem podbiegunowym. Setki tysięcy naszych busików po Europie jak mrówki krąży. Na każdej europejskiej drodze. We wszystkich możliwych kierunkach. Średnio co dziesięć minut mija się busika na blachach Made In Poland. Na główniejszych natomiast drogach często tworzą się 5 – 10 busikowe konwoje. Aż ręka boli od nieustannego ich pozdrawiania. A tak wygląda 99 % tego transportu.

busplandeka

Jest to jak widać dostawczak wyposażany fabrycznie tylko w kabinę i pustą ramę. Taki bus jest następne na zamówienie zabudowywany wedle swobodnej fantazji właściciela, bo coś takiego jak na powyższym obrazku oczywiście z fabryki nie wyjeżdża. Przeróbki tych busów to radosna krajowa wytwórczość, przy której zawstydzić się mogą te wszystkie sieroty po Daimlerach i Benzach. Najbardziej popularne są wyżej widniejące plandeki mieszczące na dachu kurnik czyli „kabinę sypialną” oraz namiot na 8 europalet. Taki najpopularniejszy bus waży niemal 2,5 tony, tak więc po przeróbce posiada jeszcze nieco ponad tonę dopuszczalnej ładowności.

Proszę uważnie spojrzeć gdzie jest tylna oś względem tylnej burty. Szok. Polska pomysłowość jednakże nie zna absolutnie żadnych granic i zdarzają się, i to nawet często, 10-paletowce z ekstremalnie już wysuniętą dupą, która tak ładnie na zakrętach zachodzi, że jak kombajnem można nią kosić rowerzystów, znaki drogowe i innych przechodniów. Zwiększona o dwie palety buda zmniejsza ponadto o jakieś sto kilo ładowność, tak więc jest to kolejnym paradoksem, w które obfituje busiarstwo.

Wszystkie busy są dostępne, jeśli nabywca ma taki kaprys, z windą lub bez windy. Oczywiście dla „wygody” rozładowującego to kierowcy i te z windą, również mają mniejszą o kilkaset kilo ładowność ze względu na około 300 kg samej windy i sterujących nią akumulatorów oraz siłowników.

Czy to ma sens?

Kwestia gustu i chęci do jazdy autem przeładowanym. W sytuacji bowiem, kiedy jedna sprawiedliwa paleta na przykład cementu może ważyć tonę – produkowanie takich bydlaków nie ma większego sensu – no chyba że ktoś się nastawia na przerzuty pierza do poduszek lub pustych pudełek z kartonu, to wówczas 10 palet wchodzi tam spoko i można śmiało jechać na niemiecka lub austriacką granicę.

Są jednakże oprócz 10-paletowych mistrzów jeszcze wirtuozi – na własne oczy widziałem w Hiszpanii busa zrobionego na 15 palet. Wysoki był ho, ho, na oko jakieś trzy i pół metra, (podczas gdy polski „standard” to jakieś trzy dwadzieścia), a wyglądał jak mały pociąg pancerny. I jeszcze miał hak holowniczy na trudne czasy, masakra. Jego nieszczęśliwy kierowca, Szoszon z Ukrainy z którym stałem na weekendzie, z rozbrajającą szczerością wyznał, że ten bus waży na pusto ponad 3,4 tony. Aleluja. Bez kierowcy oczywiście i paliwa. A wiec to tak jakby małym tirem ktoś się nastawiał na przewóz ładunków ważących tyle co zgrzewka piwa, bo tylko tyle na takiego bydlaka można legalnie załadować. Paradoks? Ależ skąd, samo życie.

Na wirtuozach jednak fantazja się oczywiście nie kończy, bo średnio co piąty bus ma jeszcze jak ubot operujący na Atlantyku, dodatkowy zbiornik paliwa co w połączeniu z fabrycznym pozwala mu na zabranie w rejs niemal ćwierć tony ropy. Takie busiarskie asy nierzadko więc mają ładowność ujemną co wynika z prostych obliczeń, bo teoria teorią, papier jednak czyli dowód rejestracyjny przyjmie przecież wszystko. Natomiast brutalna praktyka jest taka, że jak Niemiec z lizakiem weźmie auto na wagę żeby ubogacić IV Rzeszę, to nie patrzy w papiery tylko wyświetlacz wagi, rzecz jasna. No i ważone jest wszystko z wyjątkiem polskiego dowodu rejestracyjnego – najśmieszniejszej ze śmiesznych książeczek: auto, ładunek, kierowca, jego bagaż, jego miesięczny zapas żarcia – te wszystkie słoiki, puszki, worki ryżu i ziemniaków, łańcuchy zimowe, bańki z wodą pitną i do mycia, gaśnice, lewarki, narzędzia, paliwo w zbiornikach – po prostu dosłownie wszystko to co znajduje się w samochodzie. A po uwzględnieniu tego wszystkiego, oczywiście zawsze dopuszczalna ładowność leci na ryj o co najmniej 200 kilo, no bo czyż nie?

Dlaczego w ogóle waga pojazdu i dopuszczalna ładowność ma tutaj jakieś znaczenie?

To zasadnicza sprawa, bo te busy śmigają przecież landami. Śmigają, bo muszą z powodu debilnych unijnych przepisów pomykać na międzynarodówce. A więc non stop przepier*alać się muszą z Francji do Włoch lub innej Hiszpanii. A te wszystkie przejścia graniczne to są przecież dziesiątki kilometrów stromych serpentyn w Alpach lub Pirenejach i niestety ale nawet „normalnie” do 3,5 tony załadowany busik dostaje wówczas po hamulcach tak na tych podejściach i zjazdach że aż się robi czerwony. To nie są żarty, bo jak osobiście szedłem z jebitną paletą wina przez przełęcz w Alpach, to hamulce tak pracowały, że na tylnej osi stopiły się kołpaki. Tajemnicą poliszynela wśród busiarzy jest, że klocki hamulcowe żyją krócej niż żydzi w Auschwitz. W tak ekstremalnych warunkach istnieją jakiś miesiąc po czym znikają, efektownie w czasie jazdy odpadając. Brzdęk, pedał w glebie, stukot klocka po asfalcie i panika: uda się czy nie uda napompować pedał przed zakrętem. To wszystko w warunkach normalnych, czyli jak na pace idzie jakaś tona lub coś koło tego.

A jak auto jest przeładowane? I ma pod namiotem dwie, trzy tony?

Nooo…. to wtedy same cuda. Stalowe felgi na rondach sobie ładnie pękają i od piasty jak skórka od banana odpadają – widziałem takie przypadki. Poza tym opony kichają a ramy się wyginają. Natomiast hamowanie w przeładowanym busiku nawet na sprawnym wszystkim to niczego sobie koszmar – droga hamowania od razu robi się 3 razy dłuższa co nawet latem jest upierdliwe. Zimą lub podczas deszczu przeładowanym busem najlepiej jechać samotnie – bez nikogo z przodu, bo hamulce działają wówczas jak w osobówce ręczny. Ten ukraiński desperado z 15-paletowca gdyby tak się załadował na poważnie na 15 ciężkich palet to musiałby chyba jechać na jedynce, żeby przebić się przez Alpy. Ja nawet sobie czegoś takiego nie wyobrażam, bo to jakby słonia postawić na deskorolce i z austriackiej przełęczy lekko zepchnąć na Berlin.

Te wszystkie dopuszczalne ładowności, naciski na osie i inne problemy z gatunku hamulcowych nie miałyby oczywiście większego znaczenia, gdyby nie tasiemcy będący plagą busiarstwa. Gdyby nie ta banda złodziei, auto przeładowane nawet, spokojnie jechałoby sobie po płaskim i prostym. Tak jednak nie ma ze względu na tych tasiemców. Złodzieje są przyczyną wielu… wielu… naprawdę bardzo wielu niepotrzebnych tragedii i dlatego rozwinę nieco głębiej ten arcypoważny wątek.

Otóż tak już jest w tym biznesie, że ze względu na czas i trudne lokalne drogi – na których czasu się marnuje najwięcej – niemal każdy fracht we Włoszech lub Francji zawiera wliczone opłaty za mosty, tunele, promy i autostrady. Klient za to wszystko płaci, bo chce mieć po prostu towar dostarczony na jutro i jest to norma na całym Zachodzie. Te opłaty to na nasze warunki całkiem spora kasa – jakieś 200 euro trzeba zabulić za przejechanie busikiem po autostradach przez całą Francję. I wszystko byłoby ładnie pięknie, gdyby nie przykra okoliczność, że tą kasę jakaś kanalia musi przytulić. Na potęgę jest to zawłaszczane i nie wiem czy jeden procent tej kasy za płatne drogi jest nie ukradziony. Naprawdę bardzo niewiele firm bawi się w jakieś winiety na autostrady. Efekt jest taki, że niemal wszyscy busiarze śmigają landami, bo ich ktoś okradł. Te pieniądze zawsze kradną największe tasiemce – spedytorzy. Kradną albo na własną rękę albo w zmowie z szefem firmy ale dla kierowcy to i tak bez większego znaczenia kto konkretnie go okradł. I w ten prosty sposób kierowca zamiast pokonać na przykład 1000 kilometrową trasę komfortowo w osiem godzin prostymi, szerokimi i płaskimi autostradami, musi zapier*alać 20 godzin przełęczami i rondami, gdzie co pięćset metrów nasrane jest progów zwalniających. Powtórzę żeby się zapamiętało – nieszczęśliwy busiarz zmuszony jest zapindalać dwa razy ciężej i dwa razy dłużej tylko dlatego, bo jego własny spedytor był tak miły, że go okradł z pieniędzy za płatne drogi. Przy „normalnej” dziennej, tysiąckilometrowej trasie aż 20 godzin ten busiarz za to że go okradziono, musi harować zamiast ośmiu godzin, przy optymistycznym założeniu, że nie będzie korków, objazdów albo rond co 300 metrów na połowie trasy – co niestety ale jest powszechne na obszarze Francji. Kierowca, który odwala czarną robotę i robi na wszystkie pasożyty, okradany jest w ten sposób i z czasu na odpoczynek i czasu na sen rzecz jasna. Takiego wyzysku Polakom nie fundowała nawet carska armia, bo tam osiem godzin snu było zagwarantowane. W busiarstwie jest to niespełnionym marzeniem, bo większość roboczych dni śpi się zaledwie 2-3 godziny na dobę.

Oprócz plandek latają jeszcze po Europie blaszki, czyli busy z metalową karoserią, w których jedyna przeróbka to wiszące „łóżko” ulepione na pace dla kierowcy i wycięta tylna ściana od kabiny żeby było dojście do tego hamaka. Tych jednak jest stosunkowo mało z racji tego, że do środka wchodzą najwyżej 2-3 palety. One ganiają na tak zwanych ekspresach – czyli pilnych, małych przesyłkach, gdzie bardziej istotny jest czas, niż ilość towaru. Rozwożą z serwisów na lotniska części do zepsutych Airbusów, mocno gdzieś potrzebne dokumenty, nietypowe części zamienne, pilne lekarstwa, etc.

Gros ładunków jednak obsługują plandekowe busy, które przewożą dokładnie to samo co tiry. Są naprawdę nowocześnie i bogato wyposażone jeśli chodzi o praktyczność. Zachodnie busy są dużo biedniejsze niż polskie. Ze świeczką w nich szukać kurnika albo zrobionej na wymiar paki, monstrualnie szerszej od kabiny. A polska wynalazczość idzie do przodu i coraz częściej spotyka się zamiast kurnika powiększone kabiny z łóżkiem z tylu, na które nie wchodzi się włazem jak do czołgu. Żaden inny kraj nie buduje busów tak wygodnych jak Polacy – pod kątem przeróbek busików jesteśmy światową potęgą.

Jednakże brak jakichkolwiek kontroli czasu pracy kierowców oraz ich wynagrodzenia zbiera sowite żniwo. Do kradzieży zarobków busiarzy powrócę na końcu, a teraz proszę zobaczyć czym się kończy okradanie ich ze snu i czasu na odpoczynek.

https://www.youtube.com/watch?v=ca1w2-qenkY

Lawinowo rośnie ilość wypadków śmiertelnych busiarzy a rząd i reszta koryta udaje, że tematu nie ma.

A jak wygląda te dziadostwo w praktyce?

Proszę bardzo, oto mój skromny dzienniczek z 53-dniowej podróży:

KÓŁKO

13.06.2019 – godzina 5.30 wyjazd z domu, dojazd pociągiem do Poznania, podpisanie umowy o pracę na pół etatu z dziadtransem z OLX-a o nazwie Radosław Czarnecki z firmy KF Instal Bud z Poznania, rozpoczęcie pracy starym busem Peugeot Boxer nr rej PO 5G596 i wyruszenie w trasę. Bus Dziadosława nie posiadał sprawnej klimatyzacji i guzika do otwierania szyby ale miał za to błyszczące z brudu fotele – zupełnie jakby ktoś je wypastował pastą do butów i zrobił porządną polerkę. Plandeka w czterech miejscach pocięta i desperacko połatana toną srebrnej taśmy – miejscami siedmiowarstwowo. Czarną taśmą były pozszywane lusterka wsteczne więc kółko już na starcie zapowiadało się kolorowo. Załadować się miałem dopiero rano więc przetoczyłem przez Polskę grata i po zmroku uderzyłem w kimono na Orlenie. 16 godzin tego dnia pracowałem.

14.06 – rano tasiemiec o imieniu Paweł jako spedytor sms-em mi się w telefonie objawił i napisał, że będzie mnie po Europie prowadził. No i dobra, pomyślałem. Pierwszy załadunek w Gostyniu 63-800, potem dolot na drugi w Wąsoszu 56-210. Do Francji załadowali mi trzy wyczynowe dorożki. W Polsce mamy męski żużel a oni we Francji pedałkowaty zamiennik – jakieś mini furmanki podpinane do koników, którymi pederaści się ścigają. No więc w fabryce dorożek załadowali mi trzy nówki sztuki do francuskiego hmm… dilera tych powozów. Po otwarciu paki pierwsza niespodzianka – dziad nie dał nawet czterech pasów ładunkowych tylko jakieś stare dwa smętnie tam dyndały. Wystarczyło ich na spięcie zaledwie jednej dorożki, a kolejne dwie musieli chłopcy producenta mocować jakimiś tasiemkami. Jakoś to uwiązali i porobili efektowne kokardki. Jak się uporali strzał z buta i wyruszenie w trasę 1200 km, 17 godzin jechałem i zajechałbym, gdyby nie permanentne korki, bo na wakacje jak co roku rozkopali połowę Szwabii. Po północy na jakimś Aralu poddałem się i uderzyłem w kimono zamiast stać na autostradzie.

15.06 – pobudka, dojazd i rozładunek wszystkiego w Richebourgu we Francji. Zaraz po przebudzeniu okazało się, że jeszcze w nocy wsteczny bieg mi ukradli. Kuźwa wieczorem był a rano już nie było. Z parkingu wydostałem się na pomiędzy klombami po krawężnikach oraz trawie. Poinformowałem Dziadosława, że złom stracił wsteczny bieg w niewyjaśnionych okolicznościach ale ku mojemu zaskoczeniu nie była to dla niego żadną niespodzianką, bo uspokoił mnie słowami: no dobrze panie Robercie niech pan od teraz jeździ inteligentnie. Szesnaście godzin mi zajęło dostarczenie dorożek i rozładunek ich w pustej i zamkniętej na głucho firmie na zabitej dechami wiosce, po czym pojechałem dokończyć sobotę i przestać niedzielę na Totalu gdzieś pomiędzy Calais a Dunkierkami.

16.06 – niedziela upłynęła na głębszej analizie tajemniczej skrzyni biegów jakiej podała ją silna grupa ekspertów – stojących na weekendzie tirowców i busiarzy. Niestety, mimo iż większość po pachy ujebała się smarami, nikomu nie udało się tego naprawić. Dziadosław nalegał na naukę jazdy inteligentnej zamiast wizytę w warsztacie, a co do brakujących pasów to zaproponował abym za piwo skombinował jakieś u chłopaków. Ja, za moje piwo miałem kombinować pasy dziadowi. Nie miałem oczywiście piwa na tak korzystną wymianę więc poinformowałem Dziadosława, że pasy są na Totalu po 20 euro za sztukę i mogę parę kupić na jego kartę. Dziadosław omal nie zszedł na serce na wieść o możliwości takiej „straty”. Kategorycznie mi tego typu zakupów zabronił.

17.06 – o świcie Pawełek zorganizował mi załadunek nr 1 i nr 2 w St Amand Les Eaux 59230 pod Belgią. Na rampę zepchnęły mnie dwie miłe babki z tamtejszego biura obsługi klienta. Załadunek poszedł gładko, bo budę kazali podwyższyć, a ona po zwolnieniu sprężyn całkiem sama to zrobiła bez najmniejszego nawet wysiłku z mojej strony. Potem pod sam sufit nawrzucali mi materace szczęśliwi, że tak dużo ich weszło. Po załadunku strzał z buta i wyruszenie w trasę 1200 km z dedykacją od Pawełka abym na Lazurowym Wybrzeżu był punktualnie o ósmej rano. Poinformowałem go, że w warunkach francuskich czyli przy średniej prędkości 50 km/h to jest 24 godziny ciągłej jazdy ale nie zmartwił się tym wcale. Zignorował mnie totalnie. No nic godzina młoda więc sobie na południe wyjechałem. Brak klimy był dobijający, z każdą godziną jazdy na południe robiło się coraz bardziej gorąco. Słońce non stop prosto w przednią szybę i po jakiejś godzinie przegrzana nawigacja zaczęła się wysypywać. Po parunastu resetach dałem sobie z nią spokój. Francję znam bo 20 lat się po niej bujam więc wystarczy mi w zupełności papierowa mapa i drogowskazy. W swoim telefonie mam zresztą lepszą nawigację niż śmieciowe iGo od dziada, bo pokazuje nie jakieś sklepy i muzea ale numery domów, tak więc na mecie sobie ją odpalę i rozładunek znajdę – tak postanowiłem i tak zrobiłem. Upociłem się jak świnia przez tę klimę ale w Alpach jak zrobiła się noc odżyłem. Po północy poszedłem w kimono jak już temperatura zrobiła się znośna. Spałem jak kamień cztery godziny na leśnym dzikusie.

18.06 – pobudka jeszcze po ciemku dolot do celu i rozładunek nr 1 u Ubaldiiego w Carros 06510 na przedmieściach Nicei. Miałem być na 8 rano ale dojechałem na 11. I całkiem dobrze zrobiłem, że się w nocy przespałem, bo ci którzy nie spali i byli punktualnie nadal szamotali się na rozładunku. Ta rozładownia u Ubaldiego to była najgorsza jaką kiedykolwiek widziałem. Parking mały jak przed Biedronką, pół setki tirów i kilkanaście busów beznadziejnie na tym placyku zakorkowanych. Chaos, szamotanina, wydzierane mordy, straszliwy upał i żadnego szeryfa, który by tym gnojem kierował. Generalnie ten Ubaldi wyglądał jak Alcatraz podczas buntu więźniów. Wszystko zakratowane jak w najcięższym pierdlu, nikt nic nie rozumie i stada smażących się na tej betonowej patelni kierowców. Jest niby w środku w tych kratach dzwonek żeby zaanonsować swoje przybycie ale można było sobie w niego godzinami napier*alać a i tak nikt nie reagował. Brak ludzi, bo cała obsługa zajęta rozładunkami. Wszystkie doki zakorkowane i śmigające wszędzie wózki na sprężone powietrze. Chaos. Dwie minuty średnio zajmowało im rozładowanie tira i przyznam się że czegoś tak ekstremalnie szybkiego to ja jeszcze w życiu nie widziałem. Dwie minuty i tir pusty. Jak oni to robili? Otóż koleś na wózku z pełną prędkością wbija do tira łapie tam w ułamku sekundy na raz ze trzy lub cztery lodówki i na pełnym biegu z niego wyjeżdża zrzucając je w biegu ślizgiem do jakiejś hali. Te wózki nie miały klasycznych wideł ale wielkie boczne chwytaki którymi ściskały po prostu dwie palety z ładunkiem i ściśnięte wyprowadzały dyndając nimi w powietrzu. Kolesie uwijali się jak w ukropie więc jakoś to szło ale blisko setka czekających samochodów i tak nie dawała perspektyw na rozsądny czas rozładunku. Na placu poznałem trzech busiarzy i jedną busiarkę. Wszyscy oni jechali dokładnie tą samą co ja trasą i wszyscy dotarli punktualnie. Stracili cały sen i nie zyskali niczego, bo opuścili rozładownię Ubaldiego grubo po mnie. Bo ja widząc ten chaos po prostu olałem jakieś społeczne komitety kolejkowe i widząc tira odjeżdżającego od rampy po prostu spuściłem busa z ręcznego i sam mi się stoczył pod rozładunek. Nikt nie krzyczał i nie bił w mordę więc reszta Polaków też tak zrobiła kolejno wskakując pod rampę jak tylko mnie rozładowali. Inaczej podejrzewam staliby tam do jutra. Ten rozpalony do białości placyk przed rozładownią Ubaldiego odebrał mi wszystkie płyny ustrojowe bo ubranie mogłem po prostu wykręcać, tak się tam upociłem w tym piekle. Po opuszczeniu tego cyrku spokojny dolot na drugi rozładunek w Drap 06340 i kolejny dramat. Znowu konieczność podjechania dupą na rozładunek ale tym razem rampa była pod górkę. Z nadzieją na jakieś pomocne ręce, poszedłem do biura obsługi klienta ale te śniade chamy nie chciały pchać za żadne skarby. Nie dziwie się im bo było chyba plus pięćdziesiąt na zewnątrz a oni utrzymywali funkcje życiowe pod agonalnie wyjącym klimatyzatorem. Poprosiłem więc o jakiegoś widlaka ale odmówili upierając się abym koniecznie zajechał dupą pod rampę. Potok gorzkich słów przekazałem Dziadosławowi i tyle… nie wynikło z nich nic więcej. Sytuacja zrobiła się patowa, bo nikomu nie chciało się pchać grata a godzina zamknięcia nadchodziła nieubłaganie. W końcu powiedziałem Dziadosławowi, że jak mi coś kopsnie to mu złoma rozładuję ręcznie – przecież połowa tych stukilowych materacy na nim jeszcze pozostała. Zgodził się więc ustawiłem pod burtą paletę i zwaliłem na nią wszystkie materace. W tej sytuacji obsługa je widlakiem zabrała pod dach swojej rozładowni no i mogłem opuścić w końcu tę chu*nię. Ponieważ byłem tylko siedem kilometrów od słynnej plaży w Cannes, gdzie od zawsze wszyscy kąpią się topless, od razu strzał po wymarzoną kąpiel. Ledwie się wykąpałem Pawełek wykombinował załadunek gdzieś w górach we Włoszech. 20 godzin tamtego dnia pracowałem – ostatnie cztery w mokrych gaciach bo po prysznicu na plaży nawet nie zdążyłem się przebrać.

19.06 – Pawełek wynalazł jakiś towar we Włoszech pod Turynem i aby go zagarnąć rzucił wszystkie posiadane siły: mnie operującego na południu Francji i Szoszona będącego niemal w Szwajcarii. Ja miałem dwieście kilometrów on setkę, więc on śmignął płatną autostradą, zagarnął towar żeby nie wpadł w niepowołane ręce, a ja w środku nocy przeładowałem go z nim pod Turynem na swojego busa, żeby dostarczyć do celu. Ten przeładunek Pawełek oczywiście chciał abym zrobił tradycyjnie za piwo ale jak mi tak napisał to mu odpisałem że dobra, rano jak się wyśpię to popytam tubylców i może któryś zgodzi się przeładować osiem palet za butelkę piwa, bo mi się nie chce. W efekcie wytargowałem dla siebie i Ukraińca po 30 euro za ten przeładunek. Oczywiście nigdy tej kasy od tasiemca nie dostałem. Po przeładunku próbowałem z Szoszonem opuścić z powrotem moją plandekę, bo odkąd ci od materaców mi ją podwyższyli busik miał większe opory powietrza i dużo wolniej przez to jeździł. We dwójkę ciągnęliśmy tę przeklętą plandekę i nie daliśmy rady, bo te wszystkie łaty ją na amen zaplombowały. Po tym przeładunku i próbach uporania się z plandeką w zasadzie spać mi się odechciało, bo tak mnie Pawełek wku*wił, że do bladego świtu cisnąłem na przełęcz w stronę Francji Alpami. 17 godzin tamtego dnia pracowałem.

20.06 – zrzuciłem to gówno z Włoch rano, następnie dolot i załadunek w Castelnau D Estrefonds 31620 Francja i wyruszenie w trasę 850 km. 16 godzin w stronę Madrytu sobie pociskałem. Na zewnątrz ponad 45 stopni, w kabinie nawet nie wiadomo bo termometr się skończył, za oknem widok ala amerykańska Dolina Śmierci, czyli setki kilometrów pustej prerii, piekący i nieścieralny pot zalewa oczy i na każdej stacji musiałem stawać aby zmywać go z twarzy. Dojechałem do celu kompletnie mokry.

21.06 – rano zrzutka w Arganda Del Rey 28500 Hiszpania (Madryt) i oczekiwanie na załadunek w Madrycie. Pawełek niczego nie umiał wynaleźć do przewożenia po Europie więc zacząłem się smażyć w kabinie. U wujka Google wynalazłem najbliższe centrum handlowe i rzuciłem kotwicę przed Ikeą bo mieli mocne wifi i darmową kawę. Kawa znaczy kosztuje coś koło euro ale to tylko za pierwszy kubek, bo jak się robi potem do tego kubka dolewki to po dziesięciu cena spada do poziomu nie mającego znaczenia. Jakieś nieważne centy.

22.06 – oczekiwanie na załadunek w Madrycie. Pawełek nadal niczego nie wynalazł ale ochroniarze z Ikei mnie wynaleźli i z parkingu przepędzili w cholerę.

23.06 – przetoczyłem się na jakąś pompę ale tam pedały non stop podjeżdżały więc ewakuowałem się pod jakiego Lidla – kolejny dzień smażalni pod Madrytem.

24.06 – w końcu Pawełek coś wynalazł na giełdach transportowych. Załadunek numer 1 w San Augustin Del Gaudalix 28750 i doładunek 2 w La Muela 50198 i wyruszenie w trasę do Francji. 4-dniowa sauna w Hiszpanii kosztowała mnie dwie dziurki od paska przy spodniach, bo tyle ciała tam utraciłem i do dziś mi tak zostało.

25.06 – trasa 18 godzin na Francję. Skakałem w zasadzie od jednego Lidla do następnego gdzie kilogramowymi miskami lodów życie sobie uratowałem, po tej traumatycznej saunie w Hiszpanii. Na słynną Dżangłerę po drodze nawet nie spojrzałem, bo do pierwszej lepszej plaży na Lazurowym pociskałem.

26.06 – zrzutka numer 1 w potwornie wielkiej rozładowni Port St Luis Du Rhone do której 1150 km pokonałem. Żaby mają tam hale długie na pięć kilometrów w których tiry jak igły w stogu siana po prostu znikają. Coś niesamowitego ile towaru puszcza w świat port w Marsylii. Potem dolot i rozładunek numer 2 w St Alban De Roche 400 km dalej, a potem strzał i załadunek jakichś beczek w St Etienne 100 km, no i trasa 17 godzin do fabryki Bonduelle.

27.06 – rozładunek w Peronne 80203 150 km i drugi w Bois Grenier 58280, 700 km – miła przejażdżka tak na 17 godzin przez całą Francję. Ten drugi adres to była fabryka Bonduelle do której nawigacja dziada nie potrafiła trafić. Zajeżdżam a tam zamiast fabryki przydrożny bar a w nim jeden smutny pijaczek. Dopiero moja nawigacja z telefonu znalazła fabrykę Bonduelle 14 kilometrów dalej. Nawet fajna fabryka bo jak do Disneylandu dają na bramie czapki na głowę i kolorowe mapki. Przywiozłem tam jakieś chemikalia, bo wyszedł po nie koleś w masce przeciwgazowej. Generalnie trasa ładna jak z Gdańska do Zakopanego tyle, że urozmaicona progami zwalniającymi co kilometr i rondami co 500 metrów.

28.06 – potem załadowany zostałem pod Belgią jakimiś kuchniami na ekspozycje, z którymi tłukłem się z powrotem na sam dół Francji pod samą Hiszpanię 16 godzin.

29.06 – w południe zrzutka tych gratów w Bayonne 54100 1200 km i szukanie parkingu na resztę soboty oraz niedzielę.

30.06 – parkingu bez pedałów nie było w pobliżu więc na weekendzie postałem sobie pod McDonaldem, bo mieli silne wifi i kibel.

1.07 – rano dolot i załadunek w Merignac 33700 i trasa 900 kilometrów do Barcelony. 17 godzin tłukłem się po przekątnej Pirenejami. Załadowali mi tylko dwie płyty pancerne grube na pięć centymetrów więc ładunek był mniejszy niż sama paleta – nawet wyglądało to nieco śmiesznie bo paka cały czas podwyższona.

2.07 – zrzutka w Barcelonie 08186 Hiszpania 900 km dalej. Rozładunek był ekstremalnie przykry bo musiałem wbić w jednokierunkową, wąską ścieżkę na końcu której nie było jak zawrócić. Na szczęście miłe i przyjazne Romki, które tam na czarno pracowały wypchnęły mnie tyłem te sto metrów z powrotem na ulicę. Jeszcze po drodze w tym Hiszpańskim piekle klej z tych łat nie wytrzymał i wszystkie srebrne taśmy Dziadosława po prostu z plandeki odfrunęły na prerię. Podarta plandeka dziadtransa łopotała jak flaga przed pałacem prezydenckim ale jasna strona była taka, że jak zniknęły łaty to zupełnie sam dałem radę opuścić z powrotem plandekę na swoje miejsce. A kiedy cała się za spojlerem i kurnikiem schowała, przestało tak bujać i zniknęły niepotrzebne opory powietrza. Tamtego dnia miałem jeszcze dolot i załadunek w Bigues 08415 Hiszpania, strzał z buta i trasa 17 godzin do Francji.

3.07 – na słynną Dżangłerę znowu nawet nie spojrzałem, bo rano zrzutka w Marsylii 13010 i trasa na załadunek, który nie miał nawet swojego adresu. To była jakaś winnica pod Marsylią i załadować mi tam mieli paletę jakiegoś wina.

4.07 – odnalazłem obiekt po koordynatach z GPS w Trets 13530 Francja, potem dolot i doładunek numer 2 w Venelles 13770 Francja no i trasa 16 godzin na Szkopy ale tak aby nie zahaczyć o Szwajcarię, bo ona nie jest w unii i trzeba by szamotać się na odprawie. 16 godzin Alpami pociskałem objeżdżając naokoło Szwajcarię. To co wiozłem, Pawełek mi zainstalował nielegalnie, bo sama paleta wina była potwornie ciężka, a on oprócz tego wykombinował mi nielegalny doładunek jako, że nie wolno na jednym frachcie wozić ładunków do dwóch różnych krajów.

5.07 – rozładunek numer 2 w Bussang 88540 Francja po 800 kilometrach i rozładunek numer 1 w Saarbrucken 66121 Niemcy po dalszych 250 km. Niemiec płakał jak mu paletę wina przekazałem, bo przez godzinę mojego spóźnienia, kompletnie stracił nadzieję, że ją kiedykolwiek zobaczy. Niesłychanie punktualny człowiek – jakby mnie jeszcze z godzinę nie było zapewne by się powiesił. Jego hurtownia alkoholu już była zamknięta na weekend ale był tak szczęśliwy, że się wino odnalazło, że otworzył mi tylną bramę i skombinował widłaka żeby nie targać ręcznie dwóch ton butelek z winem. Nawet osobiście popchnął grata żebym mógł się tyłem wyładować. A w ogóle to spóźniłem się do Niemca, bo na tym krótkim odcinku darmowej autostrady koło Nancy gdzie gnałem 150 na godzinę żeby czasu co nieco nadrobić celnicy mnie i jeszcze jednego busiarza do kontroli wzięli. Szliśmy lewym jak przecinaki ja na zderzaku jego a reszta kierowców po prostu nam z drogi umykała. Widząc taki rajd celnicy ujawnili swoją obecność włączając wszystkie bomby po czym wbili między mnie i jego, i jemu lizakiem a mi napisami „follow me” kazali zjechać na parking. Sprawnie dwa auta na raz zatrzymali. Potem ponad godzinę sprawdzali nasze busy oraz papiery i gdyby nie to, że nielegalną paletę godzinę wcześniej zrzuciłem, tasiemiec Pawełek miałby poważne problemy, bo nie miał prawa robić mi tego typu doładunków. No ale trefnej palety już nie było tylko legalny sikacz, któremu daleko było do Don Perignion. Celnicy nie mieli wagi więc nie odkryli że wino waży tak naprawdę dwie tony zamiast jednej więc po godzinie dokładnej kontroli nie wynaleźli kompletnie niczego do czego mogliby się przyczepić i obu nas wypuścili. Jak tylko odjechali – dwa strzały z buta i dwa busy z powrotem 150 km/h po darmowej autostradzie raźno pojechały. Ja na Niemcy, ziomek na Holandię. Było już ciemno jak od Niemca wyjeżdżałem. Wszystkie sklepy zamknięte i brak koryta na niedzielę a Niemiec nawet jednego wina do jedzenia za ten cały wysiłek nie przekazał.

6.07 – myślałem że jak stanę na „weekend”, czyli ostatnią godzinę soboty oraz połowę niedzieli, to w końcu sobie odeśpię ten przykry tydzień, no ale nie doceniłem dziada. Dziadosław zorganizował mi na sobotnią noc dolot 300 kilometrów pod Kolonię i tam wymianę samochodu na jakiś ze sprawną skrzynią biegów. Rzucił mi koordynaty GPS na jakiegoś dzikusa i zniszczył sobotę oraz niedzielę. Okazało się bowiem, że Dziadosław jest bogatym dziadem, bo ma aż dwa złomowate busy i jako że ten drugi kierowca akurat kończy kółko i zjeżdża do domu no to on weźmie mojego złoma do naprawy a ja polatam jeszcze po Europie jego busem, w którym legendy głoszą są wszystkie biegi. Ziarnko prawdy jest w każdej legendzie i faktycznie był wsteczny w tym legendarnym Peugeocie PL 86744. Była nawet sprawna klimatyzacja. Po prostu szok. Takie luksusy a mimo to kierowca Marek zdruzgotany. On pierwszy raz na międzynarodówce i ani języków, ani orientacji ani wielu innych spraw nie ogarniał. Marek był załamany tym, że fotele miał świecące z brudu i smród w kabinie – zupełnie tak jakby nie było smutniejszych rzeczy na świecie. Jak go uświadomiłem, że w moim busie który od jutra jest jego, jest taki sam smród ale nie ma wstecznego, klimy, guzika do otwierania okna i działającej zapalniczki, czyli brak zasilania do wszystkich ładowarek no to się niemal rozpłakał.

– Jak ja rano wyjadę z tego parkingu jak nie ma wstecznego? – pytał naiwnie.

– Normalnie, Marek. Wyjedziesz inteligentnie. – poinformowałem go.

– Jak, inteligentnie?

– To proste jak jazda samolotem. Tylko do przodu a resztą się nie martw.

– Przecież z przodu jest płot. Jak ja ku*wa stąd rano wyjadę bez biegu wstecznego? Musiałeś tak zaparkować? – namolnie drążył ten bolesny temat.

– Marek daj spokój, jutro szef ci powie jak się jeździ inteligentnie. Ja tu ku*wa do ciebie po nocach aż 300 kilometrów bez nawigacji jechałem, bo nie ma ładowania a ty nawet kilometra w moją stronę nie podjechałeś żeby czasu nam zaoszczędzić.

Mały niemiecki parking był na weekend nabity jak stodoła po dożynkach, bo kupa ludzi musiała tam stanąć na postój tirami. Jedyne jeszcze wolne miejsce to był kawałek trawnika między śmietnikiem i jakimiś drzewami więc postanowiłem przestawić tam busa, bo inaczej Marek nie dałby mi do rana spokoju a rano zapewne chciałby aby go popchnąć do Polski.

– Chodź Marek zobaczysz jak się jeździ inteligentnie.

Odpaliłem rzęcha, zatrąbiłem żeby jeśli ktoś był za tylną burtą zdążył się ewakuować po czym wrzuciłem jedynkę i wskoczyłem busem na ćwierć metrowy krawężnik. Busik jak sprężynka odbił się od krawężnika i popłynął do tyłu akurat na tyle żeby na prostą wymanewrować. Zero problemu. Trzy tygodnie warsztatów na rampach i rozładowniach uczyniły ze mnie mistrza odbijania się od krawężników. W oczach miałem też ponadto wykształconą poziomicę wykrywającą najmniejszy nawet spadek terenu nadający się do wykorzystania. Potem przetoczyłem złoma na trawnik odłamując parę niskich gałęzi, zderzakiem odsunąłem śmietnik na bok i po robocie. Marek mógł się uspokoić jako posiadacz busa wycelowanego na Polskę. Niestety zamiast się wyluzować natychmiast inne sprawy zaczęły go niepokoić.

– Ale jak ja trafię do Polski skoro ładowarka do GPS nie działa?

– Spokojnie Marek, w kurniku są jeszcze jakieś resztki prądu i tam ładowarka chodzi. Nie ma tylko niestety przedłużacza żeby z tamtej zapalniczki pociągnąć kabel do kabiny ale jak będziesz jechał inteligentnie to trafisz do Polski.

– Jak, inteligentnie?

– To proste, przecież ja tu do ciebie po nocy na koordynatach samych trafiłem.

– No ale jak?

– Inteligentnie. Podłączasz GPS do kurnika i to tyle.

– Przecież kabla nie starczy.

– A po co ci kabel?

– No żeby nawigację widzieć.

– A po co ci nawigację widzieć. Niech w kurniku sobie gada. Przecież jak ściszysz radio będziesz słyszał „za osiemset metrów zajmij prawy pas” albo „przygotuj się do zjazdu”.

– O ku*wa mam jechać na słuch?

– No a co zrobisz? W tej dziadowskiej nawigacji bateria nie trzyma nawet minutę więc nie podładujesz jej tylko musisz ją na stałe podłączyć do kurnika żeby chociaż ją słyszeć i to tyle. Generalnie jednak rano kieruj się Marek po słońcu. Ja tak robiłem, wiesz? Tam gdzie ono wzejdzie będzie Polska, czyli wschód. W południe Polska będzie po twojej lewej. A pod wieczór żeby odnaleźć nasz kraj jedź tak inteligentnie żeby mieć słońce za plecami. To proste. A na polskiej granicy to już jak w domu tam możesz ludzi zapytać o drogę. Jakiś jeszcze problem?

Marek już więcej problemów nie miał.

7.07 – rano spiłem z Markiem kawę i każdy z nas wyruszył w swoją stronę – on do domu a ja z jego ładunkiem do Holandii. Trasa krótka ale przez zwężki i korki zeszło mi 16 godzin.

8.07 – rozładunek w Zoatermeer 2725 Holandia, załadunek w Venray 5804 Holandia 400 km i trasa16 godzin.

9.07 – rozładunek w Fleury Merongis 91700 Francja 550 km, trasa i oczekiwanie na załadunek, który anulowano w Lisses 91090 Francja, trasa i oczekiwanie na załadunek który też anulowano w Senlis 60300 Francja 100 km 16 godzin.

10.07 – załadunek 1 i 2 w St Ouen L Aumone 95310 Francja i trasa 18 godzin. Załadowali mi w fabryce jakieś długie metalowe korytka na kable elektryczne ale tak dziwnie, że nie udało się tego przypiąć pasami. To były dwie czterometrowe palety – jedna ponadtonowa do sufitu, a druga do łydek. Rumun na załadowni pół godziny się szamotał żeby mi to na pace jakoś ułożyć. I poległ. Przechylił mi busa na prawo jak katamaran na tych regatach wokół Australii. Gdyby pasów było więcej to jeszcze bym coś wykombinował żeby to jakoś ogarnąć ale jak założyłem tylko dwa to jakby żadnych nie było. Jednej palety na drugą nie udało się wrzucić, bo zabrakło dwóch centymetrów. No nic, fachowo więc pouczyłem Romka żeby mi przechylił busa na lewą burtę to oszukam prawa fizyki i jak pijany bosman żaglówką, profesjonalnie wejdę busem na wszystkie ronda obracając przechył na swoją korzyść, bo inaczej siła odśrodkowa kołami do góry busa obróci. Romek posłusznie przełożył całe żelastwo i nawet wpadł w podziw nad moją słuszną koncepcją ale praw fizyki nie udało mi się niestety oszukać. Efekt był bowiem taki, że mimo iż jak bosman weszłem prawidłowo na pierwsze rondo to już na wyjeździe z niego obie palety zrobiły fikołka i cały ładunek ułożył się po swojemu. Tym, którzy znają syndrom kromki chleba, która zawsze spada masłem nawet nie muszę tłumaczyć, że to co miała mała paleta na pierwszy rozładunek… znalazło się pod spodem.

11.07 – do pełni szczęścia jeszcze zły adres znowu od Pawełka dostałem i po dolocie nastąpiła godzina szamotaniny dopóki wujek Google nie znalazł dobrego. Miałem tych parę korytek z małej palety zrzucić w jakimś szpitalu a tu adresu nie ma tylko ślepa uliczka. Wku*wiony wypchnąłem grata pocąc się już od świtu i okazało się że w Tuluzie mają jebitną górę – taki mały Giewont – a jej cały jebitny szczyt zajmuje całe jebitne miasteczko szpitalne. Wszystkie możliwe oddziały. I do dziś nie rozumiem jak do tak gigantycznego obiektu adresu dobrego nie przekazali. No ale nic, mimo że wąsko było, jakoś odnalazłem w tym labiryncie z półmetrowych krawężników, człowieka o polskich korzeniach który czekał na te korytka i razem z nim je spod leżących do góry nogami palet wygrzebałem. Tonę żelastwa musieliśmy ręcznie przewalić żeby się dokopać do jego ładunku. To było w Tuluzie 31000 potem rozładunek numer 2 reszty korytek na budowie nowego dyskonta w Foix 09000 Francja 850 km i dolot na załadunek w Auterive 31190 Francja i trasa 17 godzin

12.07 – rozładunek w La Garde 83130 Francja 550 km i załadunek w Marsylii 13014 Francja i trasa 17 godzin

13.07 – trasa do Włoch 16 godzin.

14.07 – na weekendzie pod Pisą sobie postałem. Sporo busiarzy jak ja kolekcjonuje magnesy na lodówkę, więc u czarnych pod krzywą wieżą pół reklamówki tego na wymianę nabrałem, bo mieli nieustającą promocję po pół euro sztuka a co dziesiąty gratis.

15.07 – rozładunek w Ponsacco 56038 Włochy 600 km i załadunek 1 w Montelabbate 61025 Włochy 350 km, załadunek 2 w Fabriano 60044 Włochy 150 km trasa 17 godzin. Na drugi załadunek ledwie zdążyłem bo Pawełek znowu popie*dolił coś z koordynatami i musiałem 10 kilometrów się szamotać zanim załadownia się odnalazła.

16.07 – trasa 17 godzin okrężnymi drogami, bo to był fracht dla innej firmy i Pawełek chciał wytworzyć jak najwięcej kilometrów. Tamta spedytorka Ania tak bardzo była szczęśliwa, że wczoraj aż dwa jej ładunki zagarnąłem przed zamknięciem, że obiecała dniówkę i płatne autostrady na całą trasę 1700 km po Włoszech i Francji.

17.07 – Pawełek nie mógł sobie z tym faktem poradzić. Trzy godziny kombinował jak by te pieniądze ukraść. Gadał że ona nie zapłaciła, ona gadała, że przecież zapłaciła z góry. On że ona nie zapłaciła, ona że tak. W końcu tasiemiec postanowił jak to tasiemiec okraść mnie bezczelnie z tych autostrad i kazał nie dość że jechać landami to jeszcze okrężnymi drogami. Kawał sku*wysyna, bo nawet o dniówce dla mnie udawał, że nie wie i palił głupa jak o to pytałem. Zamiast więc zrobić to w jeden dzień w kilkanaście godzin autostradami, męczyłem się dwa dni po 17 godzin. Tylko po to żeby tasiemiec Pawełek mógł sobie kasę za autostrady bezprawnie przywłaszczyć. W normalnych okolicznościach bym mu wygarnął ale jako, że od dawna wiedział że moje kółko się kończy bo się umówiłem z Dziadosławem, że na 22 lipca będę w kraju, wisiało mi już totalnie jego parszywe dziadowanie. Żyłem już myślą, że w poniedziałek 22-go będę celebrował z moim Bąblem jego trzecie urodzinki i nic nie było w stanie mi tego szczęścia zmącić.

18.07 – rozładunek numer 1 jakichś błotników w potężnej wyścigowni w Le Mans 72086 Francja w stajni Renaulta 1500 km, potem mały strzał i rozładunek numer 2 w Deauville 14800 Francja 200 km bezpośrednio nad kanałem La Manche. Stawiali tam nad brzegiem nowego Novotela ale mimo, że przybyłem przed południem do fajrantu nie znalazł się ktoś kto zainteresowany byłby moim ładunkiem. Wiozłem przez pół świata trzymetrową paletę a na miejscu nikt jej nie chciał, ani cieśle, ani kucharze, ani ogrodnicy, ani elektrycy, ani malarze ani nikt z reszty ludzi robiących ostatnie wykończeniówki tego hotelu. Po godzinie pytania dosłownie każdego dałem sobie spokój i poszedłem na kawę obarczając tym gnojem Pawełka. Przesłałem mu list przewozowy z telefonem kontaktowym i on zaczął się szamotać szukając odbiorcy palety. Na sam fajrant dopiero się kompetentny człowiek znalazł. Jakaś silna babka z Bliskiego Wschodu. Wzięła trzymetrową paletę pod pachę i zatargała do hotelu gdzie ją zwaliła w podziemnym garażu. Kiedy jeszcze Pawełek się szamotał ja dokonałem doskonałej wymiany części magnesów u innych busiarzy. Krzywe wieże schodziły jak świeże bułeczki, a ja napełniłem reklamówkę Irlandiami, Londynami i Normandiami, które w kioskach chodzą po pięć euro.

19.07 – rano dolot 100 kilometrów i załadunek w Elbeuf 76500 Francja jakiejś wielkiej skrzyni no i w końcu moja pierwsza normalna trasa – jakieś 600 kilometrów i do dyspozycji na to cały weekend. Tyle że ja nie miałem już do zabicia całego weekendu. Napisałem Pawełkowi, że coś mu się pochrzaniło, bo miałem jechać do Polski na poniedziałek a nie stać na weekendzie we Francji. Już mi nie odpisał skurwiel merytorycznie tylko zawiadomił, że idzie… na urlop.

20.07 – przeliczyłem więc czas do urodzin dziecka i możliwości i wyszło mi że jeszcze się uda być na urodzinkach więc podjechałem pod Paryż na znajomego Totala, gdzie mają darmowe wifi, prysznic i otwarte w niedziele Auchany.

21.07 – postałem tam z ziomkami pół soboty i pół niedzieli. Na wieczór zakosztowałem szoszońskiego spirytusu własnej roboty a potem w niedzielę spokojnie ruszyłem na południe żeby być na mecie rano i zrzucić skrzynkę w poniedziałek jako pierwszy. Cieszyłem się, że mam kurs pod niemiecką granicę i byłem pewny, że jak tylko zwalę ładunek to jadę na strzała do synka. Skrzydła mi normalnie wyrosły.

22.07 – Rozładunek miałem w Macon 71100 Francja 600 km, ale pięć kilometrów przed pedał hamulca wpadł mi w glebę i zanim go napompowałem omal nie walnąłem na rondzie młodej żabki na rowerze. Sto metrów za rondem wypadła resztka klocka i zaczęło skrzypieć. Ale mimo to bus jakoś hamował tłoczkami po tarczy. Więc dojechałem z piskiem do zrzutki i skrzynkę zwaliłem punktualnie.

23.07 – powiadomiłem Dziadosława o problemie z hamulcami a on z mordą skoczył, że mu nic wcześniej nie alarmowałem. Uspokoiłem dziada mówiąc że nic nie piszczało i nie alarmował żaden komputer o tym że klocki się kończą. Dziadosław przydzielił mi jakiegoś nowego spedytora a ten zaczął się raze z nim szamotać z klockami. To co obaj z tymi klockami wytworzyli przechodzi ludzkie pojęcie, bo wcześniej nawet nie przypuszczałem że po ziemi mogą pełzać aż tak skończone dziady. Najpierw Dziadosław kazał mi podjechać do najbliższego sklepu 300 metrów i zapytać o cenę klocków. Podjechałem i przekazałem że mogą być na 14.00 za 90 euro. Dziad mówi żebym jechał do następnego sklepu 600 metrów i tam zapytał. Tam mówią że mogą być za 85 euro na 14.00. Tasiemiec więc kazał mi jechać dwa kilometry do następnego sklepu. Tam było zamknięte więc dziad mówi, niech pan jedzie do mechanika 1,5 kilometra, bo mechanik powinien mieć klocki do Peugeota na warsztacie. Pojechałem. Mechanik wypełzł spod jakiegoś samochodu, umył łapy, postudiował katalogi, po sklepach sobie podzwonił i mówi po pół godzinie skomplikowanych obliczeń, że za 180 euro może zrobić te klocki na godzinę 14.00. Dziad więc wysyła mnie do drugiego mechanika za dwa kilometry. Jadę a tam mówią że nie mają tych klocków i mogą się tym zająć dopiero jutro. Dziad więc wysyła mnie do trzeciego mechanika ale ten już był nieczynny. Wtedy tasiemiec mówi błyskotliwie żebym wracał do pierwszego mechanika. Wróciłem ale mechanik się obraził za to że odjechałem i powiedział ze może to zrobić dopiero jutro jak mu dam dziś 50 euro zaliczki. Dziad omal nie padł na serce i się zamknął w sobie. Ja mu oznajmiłem, że skoro zmarnował mi i sobie cały dzień to ja mam już to w dupie i jadę do sklepu coś zjeść bo upał i głód już mnie zabija w tym złomie. Jak się potoczyłem pod sklep to zacząłem z matką dziecka przekładać urodzinki na piątek. To trudna matka, bo utrudnia mi kontakty jak może i respektuje tylko te które sąd ustalił, bo to ona o ich ustalenie wnioskowała. Z wielkim trudem udało się przełożyć urodzinki na piątek o czym poinformowałem Dziadosława dając mu ostatnią szansę na resztki mojego szacunku. Oczywiście miał to w dupie, bo tylko zaliczkę 50 euro boleśnie przeżywał ze szlochem żaląc mi się nie wiadomo po co. Przecież gdyby Dziadosław nie kombinował i nie przedłużał mi sztucznie kółka to te klocki wystarczyłyby no masz… akurat na 22-go do samiutkiej Polski. I tam zrobiliby je za grosze.

24.07 – rano mechanik zamówił klocki i błyskawicznie uporał się z ich wymianą. Jak zdjęli koła zrobiłem fotkę Dziadosławowi jego resztek hamulców żeby wiedział, że jak się kupuje bez kabli najtańsze badziewne zamienniki no to potem nie ma w nich czujnika który ich koniec mógłby zasygnalizować zawczasu. Po wymianie klocków załadunek w Primarette 38270 Francja 150 km dalej i szok trasa 1200 km ale do Hague 2496 Holandia zamiast na Polskę jak mi to obiecał Dziadosław. Zamiast się zbliżać do dziecka zacząłem się od niego oddalać i zrozumiałem, że jak tak dalej pozwolę sobą pomiatać to nigdy z tego kółka nie zjadę do domu. Dziad miał w dupie, że nie mam już od tygodnia czystych nieprzepoconych ubrań, żarcia, palenia i jestem wypompowany kompletnie trasą z tą bandą nieudaczników nie potrafiących przez tydzień niczego znaleźć na Niemcy lub Polskę. Wiem, że gdyby mógł to by się po prostu ulotnił tak jak Pawełek na fikcyjny urlop ale nie mógł więc mu podczas całej drogi wykłady o dziadach gorzko przekazywałem. Na wieczór ze skruchą wydobył z siebie, że jak tylko zwalę ten ostatni ładunek to na bank wracamy do Polski na urodziny mojego dziecka. Wydusiłem nawet z niego to, że jak nie znajdzie ładunku to nie czekamy nie wiadomo na co ale wracamy na pusto, bo i tak siedzę o tydzień dłużej na trasie. Zgodził się. To była łatwa trasa bo zaledwie 1200 kilometrów a ja byłem załadowany już w samo południe więc czasu na jakieś 5 godzin snu miałem do oporu.

25.07 – po 900 kilometrach o pierwszej w nocy udałem się spać pozostawiając brakujące do celu 300 kilometrów na rano, bo towar miał być dostarczony dopiero na 10.00 a przede mną już same darmowe belgijskie i holenderskie autostrady.

– wyruszyłem o 5.00 i po drodze zjechałem zatankować. Nie było środków na karcie więc pocałowałem klamkę i pojechałem dalej. Zadzwoniłem do dziada aby doładował kartę płatniczą ale dziad spał. Na kolejnym dystrybutorze powtórka z rozrywki. Dziad nie odbiera telefonu. Jadę dalej. Około 5.30 nastąpiło zatrzymanie auta z powodu braku paliwa czyli środków na paliwo na karcie płatniczej – około 5 km przed miastem Arras Francja. Minąłem ostatnie rondo i rozpędem auto stoczyło się na pobocze jakieś 200 metrów przed najbliższą bujanką.

– od tirowca odpoczywającego na bujance pożyczyłem dwie bańki na paliwo i do stacji paliw podwiózł mnie busiarz z Ukrainy. Szoszon zawiózł mnie pod najbliższy Auchan i cierpliwie czekał pod dystrybutorem aż zatankuję. Niestety dziad nadal nie nabił konta i Szoszon się zawinął. Wreszcie dodzwoniłem się do Dziadosława.

– do 9.30 Dziadosław zwodził mnie, że przelał środki na kartę płatniczą jednak dystrybutor uporczywie tankowania odmawiał. Dziad wiedział doskonale, że jak na koncie nie ma minimum 150 euro to z tankowania nici w automacie. Dziad wyskrobał tylko 65 euro i jęczał że więcej nie ma. Masakra jakaś, bo zarobiłem mu przecież grube tysiące– średnio 400 – 500 euro dziennie. Bredził żebym to wyjął w bankomacie i zapłacił gotówką ale z dziesięć razy musiałem mu tłumaczyć zanim zrozumiał, że ten dystrybutor jak większość we Francji nie ma w ogóle opcji gotówkowej ani nawet jakiejś obsługującej to baby i tę ewentualną gotówkę to sobie można tam wyłącznie w dupę wsadzić. Dziad oczywiście to wszystko wiedział ale z uporem bredził mi że na karcie jest 65 euro i powinno wystarczyć. No tak, gdyby te 65 euro zamienić na ropę i wlać ją do baku to owszem starczyło by aby dojechać tylko dziad nie potrafił znaleźć sposobu aby to co takie banalnie proste w teorii w praktyce… zrobić. Widząc jego kłamliwe manewry bardzo szybko się domyśliłem o co mu naprawdę chodziło. Otóż te bydlę chciało wyprodukować mi w ten perfidny sposób „spóźnienie” żeby mieć pretekst do rąbnięcia mnie na wypłatę. No bo skoro dziad nie ma drugich 65 euro na paliwo – żeby dystrybutora odblokować – no to skąd ma mieć kasę na moją wypłatę? Oczywiście w transporcie każde uzasadnione spóźnienie skutkuje karami dla przewoźnika ale proszę sobie jego perfidne draństwo uświadomić w świetle tego, że postanowił zadziałać na szkodę swojej własnej firmy na jakieś 200 euro tylko po to żeby mnie okraść na około 1500, bo tyle dniówek już dla dziada wyjeździłem. Skończona kanalia, no bo czyż nie? Moje wszystkie CMR-ki były bez zarzutu, zero skarg, jakichś uwag, uszkodzeń towaru, spóźnień, etc więc aż tak desperacko dziad kombinował na ostatnim frachcie, żeby mnie okraść z ciężko zarobionych pieniędzy. Słysząc jego kłamstwa pod dystrybutorem nie miałem już co do tego żadnych złudzeń.

– o 10.00 przekazałem mu, że wracam na nogach pilnować swoich rzeczy i auta. Bańki na paliwo oddałem i oznajmiłem dziadowi że drugi raz po paliwo nawet mowy nie ma i nie idę, bo nie chcę się umachać a potem pod dystrybutorem skompromitować.

– o 11.00 temperatura w kabinie osiągnęła ponad 60 stopni Celsjusza a na zewnątrz 40 więc udałem się przy pomocy kolejnego Szoszona na komisariat w Arras poprosić miśki o zabezpieczenie na policyjnym parkingu auta ponieważ zawiera cenny ładunek a szef nie chce dokonać przekazania środków na paliwo.

– około 12.00 policjanci wezwali pomoc drogową z polisy auta i udałem się z powrotem.

– w czasie kiedy byłem na policji Dziadosław nie zorganizował kogoś kto przywiózłby kilka kilometrów chociażby 5 litrów paliwa abym mógł zjechać do cienia ale uwaga, zorganizował stado innych spedytorów, którzy wydzierali na mnie mordy dopóki ich nie zelżyłem oraz innego busa który doleciał aż 100 km z Belgii po przewożony ładunek. Jedynie ładunek a nie kierowca lub paliwo go interesował. No debil.

– o 15.00 przekazano mi że mojej firmie anulowano fracht z powodu opóźnienia i nałożono na dziada karę 600 euro a ładunek przekazano innej firmie przewozowej.

– o 16.00 kierowca z Ukrainy przeładował towar i podpisał protokół przekazania dokumentów oraz transportowanej palety. Żeby było śmieszniej to się okazało że jeszcze jak byłem u miśków na komendzie to Dziadosław zczytał koordynaty GPS z ukrytego w busie lokalizatora i pod moją nieobecność Szoszon sobie na swojego busa moją 300-kilową paletę sam przeładował. Dziad tryumfalnie mi przekazał, że paletę mi już zagarnął pokazując jak bardzo jest sprytny. Dokumentów jednak do niej nie miał więc wydębiłem od niego na piśmie, że mam oficjalnie przekazać towar Szoszonowi bo stoję od świtu w polu z braku środków na paliwo – czyli z jego a nie z mojej winy. Taki też spisałem z Szoszonem protokół przekazania palety więc dziad mnie w nic perfidnego już tym samym nie wrobił.

– jednocześnie o 16.00 nadjechała laweta wezwana przez miśki z Arras. Dziadosław miał nadzieję, że z ubezpieczalni wyłudzi bezpłatne holowanie busa do kraju ale kierowca lawety jak usłyszał na miejscu, że nie ma żadnej awarii tylko brak paliwa zaholował je do tego samego dystrybutora przed Auchanem w Arras w którym już rano byłem. Laweciarz usłyszał o tym ode mnie bo ja na wieść, że ważniejszy jest ładunek i bus niż kierowca, już nie miałem złudzeń co do dziada.

Laweta

Na foto: Szoszon z przeładowaną paletą szykujący się do odlotu na Holandię, laweciarz no i busik dziada.

Tak perfidnego skurw*** – z którym do ostatniego kursu było wręcz słodko jak u cioci na imieninach – który w ostatni dzień dopiero pokazał swoje prawdziwe oblicze – jeszcze w swoim życiu nie spotkałem. Ba, nawet dwie zaliczki słodko mi dał na opłaty żeby do samego końca nie wzbudzać podejrzeń i udawać porządnego kolesia. Ale widząc tę perfidię na ostatnim frachcie byłem pewny że on już musiał tak robić latami oszukując kierowców na wypłatę, bo przecież nikt aż tak wyrafinowanej perfidii nie jest w stanie zaimprowizować nagle – a ten był jak najbardziej do niej rutynowo wręcz przygotowany. Czarno już po prostu widziałem swoją wypłatę. Tak więc natychmiast zablokowałem nienależną pomoc drogową dla Dziadosława. Laweciarz zatankował busa bo po 16.00 już była kasa na karcie dziada a potem z trudem bo z trudem ale odpalił grata jak sobie pogmerał pod maską. Jak bus się ożywił zwalił go na drogę i pojechał sobie. Dziad był załamany, że musi „za swoje” wracać do kraju a nie na koszt ubezpieczalni. Nakazał mi powoli i oszczędnie jechać do Poznania. Ja mu na to, że miałem jechać na dwa dni prosto do dzieciaka pod Wrocławiem. On żebym jechał na Poznań. Ja mu na to, że po odpaleniu auto pracuje nierówno bo świecą się kontrolki od silnika. On żebym się nie martwił bo auto było tylko zapowietrzone brakiem paliwa. Ja mu na to że uważam że powinna być laweta która ściągnie auto do kraju. On że była laweta. Ja mu na to że powinna być płatna laweta bo auto nie miało paliwa zamiast awarii i nie powinno się naciągać ubezpieczyciela. On mi żebym jechał powoli na Poznań. Ja mu na to że nie mogę bo jeszcze na komendzie wyszło na jaw że dowód rejestracyjny dziada jest już od prawie pół roku nieważny i auto nie ma prawa się z tym gównem po drogach poruszać .

nieważny dowod

Dziad zaczął mnie szantażować żebym jechał na Poznań. Ja mu że auto jedzie coraz wolniej i coraz więcej się świeci na nim kontrolek. On żebym jechał powoli. I tak sobie gaworzyliśmy aż do wieczora. Wieczorem na świetnym dzikusie stanąłem i z dwoma ziomkami zrobiliśmy gulasz i stertę placków ziemniaczanych. Obaj mieli po 8 lat doświadczenia na busach więc prawdziwy uniwersytet tam ukończyłem, na kierunku dziadtransów oraz spraw trudnych.

26.07 Rano jak tylko minąłem Paryż bus się na dobre na autostradzie rozkraczył. Silnik zgasł i nie dał się uruchomić. Poinformowałem o tym Dziadosława. Dziad tak jak wczoraj z paliwem sprawę zignorował. No więc poinformowałem go że zostawiam grata i spadam na pobocze, bo tiry niemal się ocierają o busa omijając go w ostatniej chwili a w tym złomie nie ma nawet trójkąta jakiegoś. On mi na to że ma na auto darmowe holowanie i że zajmie się tym. Ja mu na to że jak tak jak wczoraj będzie się tym zajmował to ja nie będę na te „zajęcie się” 10 godzin czekał. Nie minęło nawet 5 minut i zjawiła się drogówka. Spytali czy auto może jechać a jak się okazało że nie, obstawili je pachołkami i objazdami i wezwali lawetę. Pięć minut nawet nie minęło i laweta w ostatnią podróż busika zabrała. Dziadosław normalnie wyszedł z siebie jak kwadrans później jego „darmowa” laweta przyjechała po powietrze.

paryż laweta

Tymczasem busik spoczął w miejscu gdzie po śmierci trafiają ciężarówki. Wepchnięto go pomiędzy spalonego tira i potrzaskaną cysternę. Zaczęto zamykać wielką jak do Mordoru stalową bramę i powiedziano, że jak by co to otwierają biuro w poniedziałek rano. A był piątek. Zapytałem Dziadosława czy przekaże środki na holowanie, jakieś trzysta euro i drugie tyle za parking do poniedziałku ale on wpadł w szał i wrzeszczał, że on ma darmowe holowanie, bo ubezpieczyciel, bla, bla, bla…

Kasy nie dał a więc wrota grobowca się zamknęły a ja poprosiłem aby mnie podwieźli do najbliższej pompy na autostradzie. Dziad resztę dnia zwodził mnie co do noclegu i powrotu do Polski ale nie dotrzymał słowa więc zadzwoniłem po północy sam do assistance. Tam powiedzieli mi, że pomoc po mnie jechała ale Dziadosław ją odwołał. Cóż za miły człowiek. Prawie dwa miesiące smażyłem się w rozpalonym busie marząc o noclegu na świeżym powietrzu a jak się taki wreszcie trafił to się rozszalała burza a Totala mi o północy zamknięto przed nosem 🙂

Trochę zmokłem i kurwica mnie wzięła. Więc w tej jakże trudnej sytuacji ostrzegłem tych z assistance że dziad wczoraj próbował naciągnąć ubezpieczalnię na darmowe holowanie w Arras i w poniedziałek na pewno spróbuje zrobić to samo pod Paryżem. Trzy noce spędziłem na ławce przed Totalem a w poniedziałek ruszyłem stopem do domu, bo dziad zostawił mnie bez pomocy i środków na życie. Wszyscy ludzie tak kochają dziadów nie płacących za uczciwą pracę, że dziad dostaje teraz kopy w jaja z każdej możliwej strony. Ubezpieczalnia oddzwoniła i powiedziała, że Dziadosław już ma operacyjnie zablokowaną wszelką pomoc i może tylko pomarzyć o darmowym holowaniu albo do marzeń dopłacić 500 euro. A ponieważ tam na nocnych dyżurach też siedzą ludzie, którym przykro byłoby jakby im ktoś za dwa miesiące nie wypłacił pensji to orzekli że Dziadosław ma w ubezpieczalni nie tylko cofniętą wszelką pomoc ale nawet odcięty jest od jakichkolwiek informacji. Nie wie kto i gdzie mu auto sholował i dlatego od poniedziałku zaczął mnie o te informacje molestować. Straszył dyscyplinarnym zwolnieniem, obarczeniem mnie kosztami „najmu” auta z ramienia „zarządu spółki”, szantażował czym się da ale odparłem mu, że za pozostawienie mnie bez pomocy i środków na życie to on będzie wkrótce odpowiadał, bo ten jego „zarząd” – to był w sumie bagażnik starej beemki zaparkowanej pod Biedronką. Żądał kwitów z holowania żeby ustalić gdzie jest samochód. Poradziłem mu aby auto „zagarnął” tak jak paletę w Arras, czyli sobie swój samochód ukrytym w nim lokalizatorem zlokalizował a potem nasłał po auto jakiegoś Szoszona. On mi na to, że mu rzekomo o 20.00 zdemontowałem GPS w samochodzie. Ja mu na to że to niemożliwe bo od 18.15 auto jest pod opieką francuskiej drogówki. Karma chyba się za niego wzięła bo wynika że ludki od lawety też nie lubią nie płacących za pracę dziadów i wszystko na to wskazuje że po prostu wepchnęli busika pod jakiś hangar żeby dziad stracił sygnał z GPS. Dziadosław wtedy na to, że chce te kwity z holowania. Ja mu na to że żadnych kwitów mi nie dali. On na to jak to? Ja mu na to że skoro nie chciał dać środków na holowanie to oni rzecz jasna nie wzięli ich i tym samym nie wystawili faktury. Jakby wystawili to byłyby pieczątki, adresy i telefony a tak to nie ma. Są tylko kwity jakie wystawili innej instytucji z którą ustalili zapłatę za holowanie. On do mnie jaka to instytucja. Ja mu że to jego ubezpieczalnia którą dwa razy usiłował naciągnąć na darmowe holowanie. On żebym mu dał te kwity. Ja mu na to że te kwity to firma holująca wystawiła ubezpieczalni – niech sam do nich dzwoni. On że odcięli go od jakichkolwiek informacji. 🙂 Ja mu na to, że to dobrze bo mnie tez odcięto od środków na utrzymanie. On żebym mu dał te kwity. Ja mu że tych kwitów nie mam bo nie mi zostały wystawione. Mi tylko pozwolono zrobić ich fotkę i ofiarowano wizytówkę. On na to żebym mu dał foto tych dokumentów. Ja mu na to że te fotki zrobiłem już po godzinach pracy i stanowią moją prywatną pamiątkę z podróży bardzo osobistą i sentymentalną. Mogę je jedynie towarzysko kolegom pokazać ale to tylko jak jakiś kolega towarzysko wypłatę mi na konto wpłaci. On że nie chce kwitów i wystarczy mu sama wizytówka. Ja mu na to że nie zbieram wizytówek i wrzuciłem ją do busa. Dziadosław na dwa dni się załamał.

Po dwóch dniach trolowania dziada, dziad zaczął od nowa tyle, że już łagodnym tonem. Nalegał na to abym mu wydobył busa i przyprowadził do Poznania. Ja mu na to że to jest obecnie niesłychanie droga sprawa. Trzysta holowanie, drugie tyle parkowanie, kasa na paliwo, na naprawę lub lawetę i mogę mu to ogarnąć ale tylko jak kasę na to przeleje z góry żebym mógł wybrać gotówkę bo z pustą kartą nawet nie będę próbował się gdzieś włóczyć i kompromitować.

27 i 28.07 przez cały weekend w sumie bezskutecznie czekałem na jakąkolwiek pomoc ze strony firmy dziada ale żadnej mi nie udzielono. Różni ludzie z jego firmy jedynie okłamywali mnie że otrzymam hotel albo jakiś bilet na pociąg ale nie znalazło to potwierdzenia. Tylko adres busa ich interesował – a mnie zatem tylko moja wypłata.

30.07 – z powodu braku jakiejkolwiek pomocy zacząłem na własną rękę powracać do kraju korzystając z pomocy lecących w kierunku Polski busów. Tamtego dnia późno w nocy ogarnąłem dojazd do Duisburga.

1.08. – dojazd na załadunek w okolice Lipska 550 kim z Antonem z firmy Huskyexpress. Potem dojazd do Wrocławia z kierowcą Tira Andrzejem 400 km. Po drodze do Polski masakryczny korek jeszcze w szkopach bez powodu. Andrzej odpalił CB i się okazało że jakiejś osobówce coś tam padło 10 kilometrów z przodu ale ona już dawno zepchnięta na trawnik, gdzie czekała na lawetę. Dlaczego więc korek trwa nadal? Okazało się, że jakiś nadgorliwy samozwańczy Chuck Norris zatarasował motocyklem cały pas żeby osobówkę „uratować”. Pięć minut nawet nie minęło i ktoś z dużych wreszcie go potrącił kołami od naczepy. Jak my dojechaliśmy na miejsce to szeryf też już był na trawniku zapłakany i z doskoku zbierał z autostrady lusterka i kierunkowskazy odłamane od swojej hulajnogi. Korek momentalnie się rozładował. Nocą dojazd do Rawicza osobówką jakąś oraz dojazd do Leszna pociągiem osobowym.

2.08 – dojazd do Poznania pociągiem osobowym z Leszna i do Szczecina pociągiem regionalnym

3.08 – bezskuteczne negocjacje w zakresie wzajemnego rozliczenia dokumentów, kart płatniczych i wynagrodzenia. Specjalnie wziąłem przesiadkę w Poznaniu aby się rozliczyć z dokumentów z dziadem ale z „niewyjaśnionych” powodów nie mógł się ze mną spotkać. Bredził że go nie ma w Poznaniu i żebym na dworcu u ciecia jego papiery zostawił. Zapytałem czy u tego ciecia jest moja wypłata ale nie odpowiedział.

4.08 – bezskuteczne negocjacje w zakresie wzajemnego rozliczenia

  1. 08 – po powrocie do domu złożyłem dziadowi drogą pocztową wypowiedzenie umowy o pracę z winy pracodawcy i zwaliłem skargę na niego do Inspekcji Pracy. Wysłałem mu też za pobraniem skalkulowanym na moje wynagrodzenie papiery na samochód, karty płatnicze, listy przewozowe.

Przez jakiś tydzień truł mi dupę jak potłuczony żebym uwaga… wracał do Paryża i wziął jego busa 🙂 Dwa tygodnie minęły a on nadal nie wie gdzie jest jego samochód. A to pech. Leasingi mu lecą, dniówki za parking też, nikt nie zarabia na tasiemców i nie wozi palet, a drugi bus nadal w warsztacie, bo dziad nie dał go od razu do naprawy tylko sam nim jeździł jeszcze po kraju jak Marek go inteligentnie sprowadził do Polski. A jak Dziadosław jeździł zamiast naprawiać, no to mu ukradli szósty bieg, potem piąty, czwarty i na dwójce dopiero wstawił na warsztat a tam wiadomo… spisek mechaników nastąpił, którzy chcieli go okraść. Tych spisków jest u dziada plaga. Pod Paryżem na przykład holowali go dosłownie pięć minut a on przez tydzień mi płakał że oni mu sześciokrotnie zawyżyli liczbę kilometrów… szkoda gadać.

To co on mi – i zapewne sporej liczbie innych kierowców przede mną zrobił – busiarze skwitowali krótko i emocjonalnie: trzeba złamanego chuja raz na zawsze wyeliminować z branży, obić ryj, połamać nogi, firmę spalić. Tyle Polacy, bo Ukraińcy już nie byli aż tak sentymentalni i dosłownie wszyscy oni słysząc o wyczynach dziada mówili że za takie coś miałby od razu nóż pod żebrami a samochód nie na policyjnym parkingu ale sprzedany razem z ładunkiem na Ukrainie albo Białorusi. Ale to w sumie nieważne.

O wiele ważniejsze jest, że zaginął człowiek. Z moją wypłatą. Jeśli więc ktoś coś słyszał lub coś wie proszę o pomoc w odnalezieniu nory, w której się schował.

Jego dane to:

Radosław Czarnecki tel. 696 627 328 – w necie widnieje jako „osoba kontaktowa” z KF Instal Bud Sp. z o. o. ulica Józefa Strusia 2B 60-711 Poznań

Jego pełniejsze dane są dostępne tutaj:

https://www.oferteo.pl/kf-instal-bud-sp-z-o-o/firma/2933642

i spedytor Pawełek – który winny mi jest 30 euro i dniówkę, który też się zrobił niewidzialny kiedy przyszło do płacenia. Telefon tego centusia to: 660 692 588

Tego tasiemca namierzyłem z grubsza po numerze jego telefonu:

https://spedycja.karena.pl/kontakt

I się okazuje że złodziej mojego czasu i moich pieniędzy nazywa się Paweł Chodorowski i jest zawodowym spedytorem z firmy Karena gdzieś na Śląsku. On też ma swojego busa i „swojego” Ukraińca, który na niego po Europie zapie*dala i jest okradany ze snu oraz pieniędzy.

Gdyby ktoś tych typów bliżej znał np. adresy domowe bardzo proszę o dyskretny kontakt na maila pkracy@go2.pl bo głównie przez tych dwóch wyrachowanych skurwieli na chwilę obecną nie mam co do gęby i płuc włożyć. O prezencie dla dzieciaczka nawet nie wspomnę…

Tych dwóch to zawodowi oszuści i dla dobra społecznego trzeba ich złapać, rozliczyć i z branży wyeliminować. Swoje dane osobowe obydwaj samodzielnie do publicznej wiadomości pod powyższymi linkami podali.

I tak właśnie wygląda praca każdego jednego busiarza „na Europie”. Do bólu wszystkie opowieści z trasy są identyczne. Jedyna różnica jest tylko taka, że w moim szczególnym przypadku doszły jeszcze opory z wynagrodzeniem od dziada, ale sama praca jest właśnie taka.

NOT HAPPY END

Wnioski „pokontrolne” są przygnębiające. Przez takich właśnie jak wyżej tasiemców i dziadów non stop giną na drogach kierowcy. Padają ze zmęczenia tylko dlatego, bo taki Dziadosław lub inny Pawełek postanowili ukraść sobie kilka złotych.

demotywator

Co w tej sytuacji zrobić?

No cóż, radykalnie zredukować ilość wypadków śmiertelnych może uczynić jedynie tacho – pokładowy rejestrator czasu pracy kierowców, który od lat doskonale sprawdza się u tirowców. Ich nikt nie ośmieli się nakłonić nawet na minutę więcej pracy, bo kary są astronomiczne. Prócz tego tirowcy posiadają też na koniach kagańce – elektroniczne blokady prędkości uniemożliwiające im jazdę szybszą niż 90 km/h. W busiarstwie nie ma póki co ani tacho ani kagańców więc wymusza się od nich aby dawali z siebie i auta wszystko i wyjeździli jak najwięcej kilometrów. Bo każdy jeden kilometr to dla spedytora 7 – 8 eurocentów…

Śmiertelny-wypadek

Jeśli zaś chodzi o okradanie busiarzy z pieniędzy to najpierw należy opisać jak w ogóle wygląda w busiarstwie kwestia wynagrodzenia.

Rozmawiałem na ten temat z setkami jeśli nie tysiącem kierowców w czasie mojego 53-dniowego kółeczka. Absolutnie wszyscy mają śmieciowe umowy o pracę tak zwaną „podstawę” – jest to najniższa krajowa lub jak ja na pół etatu, czyli połowa najniższej krajowej. Ani jeden kierowca nie miał ani złotówki więcej – nawet ci z 20-letnim stażem. Reszta wynagrodzenia jest tylko „na gębę” – albo dniówka w granicach 180 – 230 złotych (ja miałem u Dziadosława okrągłe 200) albo „kilometrówka” czyli od 24 do 30 groszy za kilometr. Tak więc trzeba tysiąc kilometrów zrobić aby mieć 240 dniówki. I uczciwego „na gębę” szefa. Tyle szlachta – Polacy. Szoszoni natomiast czyli chłopcy z Białorusi lub Ukrainy nawet tego nie mają. Znakomita większość z nich jeździ bez żadnej podstawy – tylko na jeszcze o 10 % niższych dniówkach lub kilometrówkach. Wszystko na gębę. Wyzysk totalnie nielegalny.

Te dniówki i kilometrówki są „na gębę”, bo chodzi o kwestie podatkowe czyli żeby firma ich nie musiała do skarbu państwa płacić. I o ile można to zrozumieć bo fiskus faktycznie pazerny, to bieda się robi jeśli tego co na gębę nie widać na oczy i dziadtrans tak jak mój Dziadosław kombinuje aby nie zapłacić. I stąd bezpośrednio chęć totalnej eliminacji tego typu dziadów, bo przecież nikt nie jeździ po Europie po 18 godzin na dobę za najniższą krajową, bo stawka na godzinę wyszłaby mu jak ukraińskiej sprzątaczce na chorobowym albo jeszcze gorzej.

A jak w tej kwestii stanowi prawo?

Prawo – te unijne – świętsze dla polskich urzędasów bardziej niż krajowe, już od dawna stanowi że nie wolno dłużej niż osiem godzin pracować dziennie no i każdemu kierowcy zagranicznemu należy się jak psu buda np. we Francji 50 euro diety codziennie. Na nocleg i wyżywienie. Świątek, piątek i w niedzielę. I ta dieta to nie jest wynagrodzenie! Nie odlicza się od niej podatku, nie podlega ona absolutnie żadnej opłacie fiskalnej, ponieważ to po prostu dieta a nie wynagrodzenie. Ze świecą szukać busiarza, który w ogóle wie o tym – to smutne ale prawdziwe. Większość myśli że te „dniówki” po 200 złotych to pański gest ze strony ich firmy i nawet nie rozumie, że i na tym polu są jawnie okradani, bo 50 euro to przecież dużo więcej niż 200 złotych, a ponadto dochodzić do tego co się nazywa dieta, powinien właściwy zarobek. Jakiś godny a nie najniższa krajowa za minimum 16 godzin.

Efekt jest taki, że zarobek busiarza powinien wyglądać tak (za 30 dni w trasie) – 30 diet po 50 euro czyli 1500 euro plus najniższa krajowa plus wszystkie ponad osiem godzin dziennie wyjeżdżone nadgodziny. Ponad 10 tysięcy powinien więc mieć na rękę każdy busiarz za 16 godzin dziennie pracy no i umowę na dwa etaty lub podwójną najniższą krajową a co ma w praktyce?

Większość cieszy się jak otrzyma 5 – 6 tysięcy i śmieciową umowę. Podpisują oczywiście w biurach diety w kwotach 10-12 tysięcy ale nigdy tego nie widzą na oczy. Są szantażowani, że jak nie podpiszą tych bredni to adios bo: „jest 10 Szoszonów na twoje miejsce”, etc. Efekt jest taki, że mają składki emerytalne na poziomie najniższej krajowej a przecież powinni mieć składki na poziomie co najmniej dwóch etatów. Z emerytury zatem też tasiemce bez sumienia ich non stop okradają.

Lekiem na te złodziejstwo może być po prostu respektowanie już dawno istniejącego prawa – czyli przelew z góry wszystkich diet bezpośrednio na konto kierowcy aby na trasie nie musiał kraść, dziadować lub żebrać o papierosy. Gdyby te przelewy były z ramienia państwa pod jakąś kontrolą, skończyłoby się okradanie kierowców z ich diet i zmuszanie ich do dziadowania: wyciągania butli z gazem na parkingach i gotowania tam kartofli, fasoli lub makaronów jakichś. Busiarze by po prostu jak cywilizowani ludzie mogli pójść do najbliższej restauracji i zjeść normalny obiad jak ludzie. Dokładnie tak jak to robią wszyscy unijni kierowcy. Po to przecież są te wszystkie tanie knajpy na stacjach paliw.

Dwie proste rzeczy już dawno wymyślone i w przepisach istniejące: tacho i należne z góry diety i około milion ludzi z dnia na dzień przestaje być niewolnikami.

Tylko tyle trzeba zrobić. Dwie proste sprawy i znika niewolnictwo jak ręką odjął. Znikają też śmiertelne wywołane przemęczeniem wypadki. A przy okazji tak jak w przypadku tirowców znikają też wszelkiej maści dziadtransy. Tylko bowiem duże i uczciwe firmy przetrwają tacho i uczciwe stawki a zaletą tego jest fakt, że nie jeżdżą starymi złomami, nie są przyczyną śmiertelnych wypadków kierowców no i ich nie okradają. Te dwie banalnie proste sprawy sprawiły że w tirach jest niemal normalnie, nie ma wyzysku i wbrew temu co twierdzą dziadtransy wcale nie wykończyło to branży transportowej tylko wyniosło ją na normalny poziom. Ba, wprowadzenie tacho do busów zlikwiduje też natychmiast tasiemców ze spedycji którzy żywią się brakiem snu u kierowców. Auto bowiem zarabia na nich te eurocenty za kilometr tylko kiedy jeździ i nabija kilometry, więc to jest główny powód żeby cały czas jeździło zamiast stać na odpoczynku. Odpoczynek kierowcy powoduje, że nieudolny i bezproduktywny tasiemiec nie może się pożywić więc ograniczenie tego czasu pracy może jedynie wszystkim wyjść na zdrowie, bo tasiemiec spedytor nie będzie wtedy brał za bezcen lichopłatnych frachtów liczonych w tysiące kilometrów ale wyszuka dobrze płatne i krótkie, żeby je zrobić w przepisowe osiem godzin. Bez tacho to tylko marzenia, bo jakby mogli to by nie tylko 24 godziny na dobę kazali jeździć ale jeszcze doładowywać 20 palet.

Na dzień dzisiejszy „normalnie” jest w zasadzie tylko na tirach. Kierowcy mają dniówki na poziomie 280 – 300 złotych w których się mieszczą już od biedy diety i te najniższe krajowe i nie są wykańczani od świtu do nocy.

Można?

Ano można. Więc dlaczego na busach nie można i ludzie nadal są okradani z kasy i zdrowia a potem giną?

Podsumowując uważam że znakomita większość szefów firm transportowych jest jednak w porządku i uczciwie płaci swoim kierowcom to na co się umówili na gębę. Prawda bowiem jest taka ze część z nich nawet nie ma większego wpływu na pazernych tasiemców ze spedycji, którzy najbardziej okradają kierowców. Te tasiemce są zupełnie bezproduktywne bo cała ich niby „praca” to przecież tylko ślęczenie na giełdach transportowych i jest to tak samo „męczące” jak przeglądanie aukcji na Allegro. Gdyby busiarzy nie okradano z czasu to swobodnie sami by sobie mogli szukać w Internecie ładunków.

Niestety jednak, ten mały odsetek dziadtransów niszczy opinię wszystkim przewoźnikom. Oczywiście wiem doskonale od samych kierowców o wręcz wspaniałych szefach, którzy nie tylko premie dają ekstra lub dodatkowe wyposażenie lub sponsorują zapas żarcia dla swoich ludzi więc zrozumiałe jest, że w tej branży tylko tacy powinni przetrwać.

A sami busiarze? No cóż jest to tak zżyta społeczność że bardziej zżytej nie ma. Nie umywają się kumple z wojska lub kibole nawet, co może zaskakiwać bo przecież busiarz busiarza spotyka na trasie tylko jeden raz w życiu! Dlaczego to tak? Wspólna niedola ich po prostu jednoczy i cała społeczność jest po prostu dla siebie braterska, bo inaczej nie mogłaby za linią wroga przetrwać. A najbardziej sympatyczni okazali się o dziwo Ukraińcy. Na początku mogło to nawet trochę szokować ale szybko przestało bo nic tak nie zbliża jak obiad na parkingu z jednej miski. Niestety, jest to nacja jeszcze bardziej niż Polacy szczera i naiwna i całkiem na serio większość z nich wierzy, że jak da z siebie wszystko to spedytor ich doceni i załatwi jakąś podwyżkę. Oni na serio te tasiemcze gadki biorą do serca. Należy ich tu zrozumieć bo dopiero wchodzą na ścieżkę demokracji, dobrobytu, unijnej „pomocy” i całej reszty o której dopiero niedawno zaczęto im kłamać. Oni naprawdę nie mają bladego pojęcia o lichwie i oszustwach bankowych i myślą że te wszystkie kredyty, leasingi lub raty to jakaś pomoc dla potrzebujących ludzi od dobrych banków.

No nic, szybko zmądrzeją jeśli nadal będą tak mocno napierać do Unii. Na razie cechuje ich szczera słowiańska życzliwość i oby jak najdłużej ją zachowali, bo u Polaków „bogatszych” o niemal 30 lat okupacji lichwiarzy, naturalna słowiańska życzliwość została już mocno utemperowana.

Słowniczek dużych kierowców i małych:

Landy – drogi krajowe w sensie bezpłatne – tak więc wchodzą w te określenie również darmowe autostrady.

Winda – bardzo ciekawy mechanizm hydrauliczny umieszczony za tylną burtą „ułatwiający” człowiekowi pracę i rozładunek. Tyle teorii. W praktyce, kierowca windy jest skazany na rozładunki tego co tam ma, nie na profesjonalnych rozładowniach na przedmieściach (zony industrialne z ich wszystkimi dobrodziejstwami typu: rampy, obsługa, widlaki, transpaleciaki i inne sztaplarki) ale „u klienta”, tak więc musi „zwiedzać” centra miast, gdzie trzeba się godzinami przepie*dalać przez korki i sygnalizację świetlną i w tym tłoku ciągle odłamywać sobie lub innym boczne lusterka po to tylko, żeby na miejscu zobaczyć że i tak nie ma gdzie zaparkować 🙂 Dojazdy podtuningowanym gabarytowo busem w zatłoczonych miastach i arcytrudne rozładunki windziarzy tak wiele zżerają czasu i nerwów, że oni aby wykonać „normalne” codzienne tysiąckilometrowe strzały, już dawno wykształcili w organizmie całkowitą odporność na sen. Windziarze są jak niedźwiedzie – śpią tylko w świąteczną niedzielę a cały tydzień pracują 24 godziny na dobę, bo ich busik naukowcy wyposażyli w „ułatwiającą życie” windę he he. Aby nie spać windziarze odpalają radio na pełny regulator, faszerują się energy drinkami albo oglądają w czasie jazdy filmy na laptopie. Windy to oczywiście sprawka tasiemców ze spedycji i dziadtransów, bo za fracht busem z windą mogą wyszarpać uwaga, średnio dwa eurocenty więcej za kilometr niż w przypadku busa bez. Dla dosłownie dwóch centów te chytre do niemożliwości chu*e niszczą całkowicie kierowcom czas na sen lub odpoczynek. Żeby to lepiej sobie wyobrazić to proszę sobie uświadomić, że na typowej tysiąckilometrowej trasie człowiek z windą musi co najmniej sześć godzin dłużej zapierdalać tylko po to, aby tasiemiec spedytor wyszarpał ekstra 20 euro! Dla siebie, rzecz jasna, bo kierowca tak jak za płatne drogi nie widzi z tej kasy nawet jednego eurocenta.

Miśki na hulajnogach – policja na motorach.

Międzynarodówka – transport międzynarodowy po różnych krajach UE

Tasiemiec – spedytor

Blaszka – bus z metalową karoserią.

Szmata – bus z plandeką.

Dzikus – parking przydrożny bez stacji paliw. Czasami z ławkami lub kiblem.

Bujanka – zatoczka parkingowa. Nazwa bierze się stąd że busikiem ostro buja podmuch, kiedy jezdnią przejeżdża inny samochód.

Kółko – pętla od wyjazdu do powrotu do domu

Dziadtrans – słowo dziadtrans pochodzi z połączenia członów -trans, ponieważ większość przewoźników w Polsce je w swojej nazwie zawiera, oraz -dziad, które nawiązuje do dziadostwa, partactwa i nierzetelności. Dziadtrans to sól polskiego transportu. W dziadtransie nie liczy się nic oprócz klienta. Bezpieczeństwo, szacunek, przestrzeganie prawa, czy walka o dobre stawki u dziadtransa schodzi na ostatnie miejsce. Zgłaszanie krytycznego stanu technicznego aut czy problemów z wyrabianiem sie czasowo ze zleceniami szefowi dziatransa nie ma sensu. Nie wiadomo czym zajmuje się dziadtrans, że nie ma czasu zadbać o warunki w firmie.

https://www.miejski.pl/slowo-Dziadtrans

Dżangłera – La Jonguera – legendarny parking dla ciężarówek na granicy Francusko Hiszpańskiej. Kurwy, narkotyki, tanie fajki i alkohole. Coś jak Mekka dla muzułmanów. Miejsce święte i kultowe.

Jeśli podobał ci się tekst możesz to wyrazić dokonując darowizny na poniższe konto:

45 1140 2004 0000 3302 0360 9002

Kod SFIFT dla przekazów zagranicznych to: BREXPLPWMBK